Przejdź do treści

Felieton o Grand Prix Singapuru.

Grand Prix Singapuru już w sesjach treningowych siało sensacjami.

Po sesji kwalifikacyjnej, którą liderzy tegorocznych mistrzostw zakończyli w połowie pierwszej dziesiątki wiadome było, że zapowiada się bardzo interesujący niedzielny wyścig. A czym byłby on bez samochodu bezpieczeństwa? Jeszcze ani razu w historii GP Singapuru nie zdarzyło się, aby SC stał w garażu. Nie inaczej było tym razem – raz, gdy doszło do kolizji Massy z Hulkenbergiem, a drugi… gdy na torze w okolicach zakrętu trzynastego pojawił się… człowiek.

Historia Formuły 1 już nie raz pokazywała, że człowiek na torze podczas trwania rywalizacji to realny widok. I przerażający, bo taki chodzący samobójca to zagrożenie dla każdego zawodnika. Jak to możliwe, że wciąż dochodzi do tego typu incydentów? Są rzadkie, owszem. Ale wielki szok budzi fakt, że doszło do tego w Singapurze. I to z tak dziecinną łatwością… Cóż, na szczęście nikomu nic się nie stało, a mężczyzna, który wybrał się na niedzielny spacerek trafił do aresztu.

Wielkim zaskoczeniem była dyspozycja Ferrari oraz… Red Bulla. Stajnia z Milton Keynes, która żegna się z Renault pokazała się z dużo lepszej strony niż panujący mistrzowie świata, Mercedes. Srebrne Strzały podczas weekendu na Marina Bay dostały ostro po tyłku od konkurencji – ku uciesze wielu fanów na całym świecie. Chciałabym, aby rywalizacja znów wyglądała tak, jak ta w niedzielę, gdy o najwyższe pozycje biją się dwie ekipy, no ok może trzy. To jest to. No ale bez człowieka na poboczu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.