Huragan Patrycja nieźle nam namieszał podczas ostatniego weekendu Grand Prix na torze COTA w Austin. Zawsze powtarzam „znajdź pozytyw w tej beznadziejnej sytuacji” a takowym była zacięta rywalizacja podczas niedzielnego wyścigu. Bez dwóch zdań była to najlepsza runda sezonu, albo na bank plasująca się w pierwszej trójce. Gusta są różne przecież…
Deszczowa pierwsza sesja treningowa, odwołana druga, deszczowa trzecia, niedokończone kwalifikacje mówiły wyraźnie jedno – będzie się działo i to bez względu na to, czy będzie nadal lało czy nie. Czego byliśmy świadkami? Cóż, po pierwsze porażki Nico Rosberga. To trzeba podkreślić, bo kierowca Mercedesa zaliczył podczas tego jednego wyścigu mnóstwo wpadek. Czy Lewis Hamilton zasłużył na mistrzostwo? Moim zdaniem owszem. Był bez wątpienia najlepszy podczas całego sezonu, nic nie było w stanie go rozproszyć. Co innego Nico… Gdzie szukać przyczyny? Cóż, miał pecha, awarie bolidu no i narodziny córeczki też mogły zrobić swoje. Romain Grosjean niedawno przyznał, że gdy zostajesz ojcem to twój tok myślenia ulega zmianie – styl jazdy też. 10 razy zastanowisz się czy coś zrobić czy nie, wcześniej byś się nie zastanawiał wcale. Może to właśnie spotkało Nico i Kimiego Raikkonena, który przecież też niedawno został tatusiem.
Na wielką pochwałę zasługuje dyspozycja stajni Red Bull. Szczerze nie spodziewałam się tego, że to właśnie stajnia z Milton Keynes w początkowej fazie wyścigu będzie tak ostro walczyć z kierowcami Srebrnych Strzał. Niestety ich dobra passa nie trwała do samej mety – Kvyat stracił panowanie nad bolidem i wylądował na bandach, a Ricciardo po kilku kontaktach ostatecznie został sklasyfikowany na dziesiątym miejscu.
Cuda działy się też w środkowej części stawki. Po raz kolejny Sebastian Vettel udowodnił, że zwycięstwa jakie odnosił nie były tylko zasługą dobrego bolidu, który rzekomo miał maskować braki kierowcy. Niemiec mając na karku karę za wymianę silnika linię mety przekroczył jako trzeci.
Wyścig pełen emocji, obfitujący w najróżniejsze manewry wyprzedzania i błędy kierowców, którzy tracili panowanie nad bolidami wjeżdżając na mokrą część toru. Samochód bezpieczeństwa musiał wyjeżdżać kilka razy. Kibice, którzy szczęśliwie dotarli na tor otrzymali naprawdę dobre show. Show, które w żaden sposób nie było wyreżyserowane, a prawdziwe. Show, które chciałoby się oglądać co weekend GP. Może to recepta na sukces? Jedna sesja treningowa, kwalifikacje i do dzieła?
GP Rosji podsumowanie
Rehabilitacja rosyjskiej rundy.
Mając w pamięci ubiegłoroczną paradę kolorowych bolidów, które przejeżdżały kolejno przez wioskę Olimpijską i po 10 okrążeniach owa parada potrafiła położyć do łóżka nawet najwytrwalszego widza, w duchu modliłam się tylko o to, by nie było w tym roku powtórki z rozrywki. Co z tego, że lokalizacja pełna uroku, że widoki nieziemskie, że jest na czym zawiesić oko, skoro rywalizacja leży? (więcej…)
Grand Prix Japonii na torze Suzuka.
Po piątkowych, deszczowych sesjach treningowych zapowiadała się interesująca rywalizacja. Niestety, zaświeciło słoneczko, a Mercedes powrócił na szczyt. Cóż, fatalna dyspozycja Srebrnych Strzał z Singapuru była jedynie jednorazowym potknięciem. Czy winę za to ponosiło słynne singapurskie metro? Cóż, tajemnica. Powrót „Srebrnej Gwiazdy Śmierci” na pozycję lidera sprawił, że większość kibiców postanowiła wyłączyć budziki nastawione na wczesną poranną godzinę i kimać dalej. Bo po co, skoro wszystko będzie jasne zanim wystartują?
Mnie pewnie trzeba będzie wpisać za niedługo do rejestru gatunków zagrożonych, bo wstaję bez względu na godzinę i to, jak może potoczyć się rywalizacja. Tak też było i tym razem. Choć po wyścigu najczęstszym komentarzem, który słyszałam był ten o nudnej rywalizacji i przysypianiu, to było parę momentów, w których coś się jednak działo. Po co skupiać się na czołówce, w której nic się nie dzieje, skoro w środku stawki toczy się prawdziwa batalia? I dlaczego ludzie nie zwracają uwagi na to, co dzieje się dalej niż na P1-P4? Dlaczego gdy widzą, że na wspomnianych przeze mnie pozycjach nic się nie dzieje, to od razu nazywają wyścig mianem „nudny” nie zwracając uwagi na to, co działo się dalej?
Zaimponował mi – Boże, nie wierzę, że to piszę – Max Verstappen. Młody-zdolny, podopieczny Red Bulla choć swoim zachowaniem może wkurzać nie tylko dziennikarzy, kibiców ale też i kierowców, pokazuje że ma jaja. W pojedynku zespołowym Carlos-Max, Verstappen zostawia Sainza daleko w tyle. Awans z końca stawki do pierwszej dziesiątki to wielki wyczyn. I pytanie – czy przyczyny takiego stanu rzeczy należy szukać w łatwości prowadzenia się dzisiejszych bolidów, czy po prostu Max faktycznie jest taki dobry? Cóż, szefostwo Red Bulla ma z nim jednak ból głowy, bo gdy padają polecenia zespołowe ten ma je w głębokim poważaniu… Jak go utemperować? Czy w ogóle trzeba coś takiego robić? A może lepiej niech zostanie taki jaki jest?
Cóż, jedna osoba nie uratuje jednak widowiska w którym udział bierze 20 kierowców. To zdecydowanie za mała siła przebicia… szczególnie gdy nie walczy na czele, a gdzieś w granicach końca pierwszej dziesiątki… Ostatnio mój ojciec zadał mi bardzo ciekawe pytanie, które było w sumie sednem problemu całej Formuły 1. Zapytał mnie dlaczego ta dzisiejsza F1 ma tak skomplikowany regulamin? Dawniej tego nie było, nie było to tak przekombinowane i było na co popatrzeć…
Cóż… nie ja to wymyślałam, nie ja w tym czarowałam… Owszem, też marzy mi się powrót wyścigów w których o mistrzostwo walczy kilku kierowców do ostatniego wyścigu sezonu. Ja w tym momencie czuję się jak Verstappen – jedna osoba nie uratuje widowiska, tak samo ja sama nie przekonam masy ludzi do tego, że dzisiejsza F1 nadal jest ciekawa. Bo co z tego, że powiem o tym, że była walka w środku stawki, jak większość skupia się tylko na tym, co dzieje się na czele, a reszta ich za bardzo nie obchodzi? Ja jedna kontra reszta świata?
Grand Prix Singapuru już w sesjach treningowych siało sensacjami.
Po sesji kwalifikacyjnej, którą liderzy tegorocznych mistrzostw zakończyli w połowie pierwszej dziesiątki wiadome było, że zapowiada się bardzo interesujący niedzielny wyścig. A czym byłby on bez samochodu bezpieczeństwa? Jeszcze ani razu w historii GP Singapuru nie zdarzyło się, aby SC stał w garażu. Nie inaczej było tym razem – raz, gdy doszło do kolizji Massy z Hulkenbergiem, a drugi… gdy na torze w okolicach zakrętu trzynastego pojawił się… człowiek.
Historia Formuły 1 już nie raz pokazywała, że człowiek na torze podczas trwania rywalizacji to realny widok. I przerażający, bo taki chodzący samobójca to zagrożenie dla każdego zawodnika. Jak to możliwe, że wciąż dochodzi do tego typu incydentów? Są rzadkie, owszem. Ale wielki szok budzi fakt, że doszło do tego w Singapurze. I to z tak dziecinną łatwością… Cóż, na szczęście nikomu nic się nie stało, a mężczyzna, który wybrał się na niedzielny spacerek trafił do aresztu.
- Steven Tee-LAT Photographic
Wielkim zaskoczeniem była dyspozycja Ferrari oraz… Red Bulla. Stajnia z Milton Keynes, która żegna się z Renault pokazała się z dużo lepszej strony niż panujący mistrzowie świata, Mercedes. Srebrne Strzały podczas weekendu na Marina Bay dostały ostro po tyłku od konkurencji – ku uciesze wielu fanów na całym świecie. Chciałabym, aby rywalizacja znów wyglądała tak, jak ta w niedzielę, gdy o najwyższe pozycje biją się dwie ekipy, no ok może trzy. To jest to. No ale bez człowieka na poboczu.
Grand Prix Włoch na torze Monza rozruszało nas nieco po starcie, po czym uśpiło na kilkadziesiąt okrążeń, by budzik obudził wszystkich w końcówce wyścigu.
Start budził sporo emocji z racji wysokich pozycji kierowców Ferrari. Z pierwszego pola naturalnie Lewis Hamilton, dalej Raikkonen, Vettel i Rosberg. Niestety Ferrari nie miało szans na pokaz zespołowej walki o objęcie prowadzenia, bo bolid Kimiego nawet nie drgnął z miejsca. W mgnieniu oka zdezorientowany Fin znalazł się na końcu stawki. Po wyścigu stwierdził, że nie ma pojęcia co się stało, zrobił wszystko tak jak powinien.
Kimi miał sporo szczęścia – ruszył do wyścigu i zaczął odrabiać systematycznie straty. Niewiele jednak brakowało, by Fin został wyeliminowany z udziału w rywalizacji przez zawodnika Manora, Roberto Merhiego. Do niebezpiecznej sytuacji doszło na wjeździe do alei serwisowej.
Emocje pojawiły się również pod koniec wyścigu, gdy w bolidzie Nico Rosberga z dymem poszła jednostka napędowa, a w garażu mogliśmy zaobserwować nerwy u Toto Wolffa. Chwilę później inżynier wyścigowy Lewisa Hamiltona kazał mu jechać okrążenia kwalifikacyjne. Po co? Po co, skoro nad drugim Vettelem miał kolosalną przewagę? Wszyscy zaczęli się głowić, co takiego stało się w Mercedesie…
Odpowiedź nadeszła po przekroczeniu linii mety – okazało się, że Mercedes musi zgłosić się do sędziów w sprawie nieprawidłowości związanych z ciśnieniem w oponie. Po co zatem ekipa kazała Hamiltonowi depnąć w gaz? Proste – gdyby sędziowie nałożyliby na Hamiltona karę 25 sekund, straciłby zwycięstwo na rzecz Vettela. Dlatego musiał powiększyć przewagę. Ostatecznie sędziowie na nikogo nie nałożyli żadnej kary i kolejność została zachowana.
Jak krótko mogę opisać GP Włoch? Statyczny wyścig. Nic szczególnego się nie działo, poza początkiem i końcem. Zastanawiam się, gdzie podziały się te czasy, kiedy o mistrzostwo walczyło się do ostatniego wyścigu sezonu? Kiedy o zwycięstwo walczyło kilku zawodników? Niech Mercedes dostarcza silniki wszystkim lub niech Ferrari podpisze kontrakt z Red Bullem. Niech Mercedes zyska konkurencję, niech czasy okrążeń będą zbliżone do mrugnięcia okiem. Jeśli jednak dostawców nadal ma być milion, to zezwólcie im na prace przy jednostkach? Po co te całe bawienie się w tokeny i inne pierdoły? Po co ograniczenia?
Wakacyjna przerwa za nami, wkraczamy w drugą połowę tegorocznej rywalizacji. Zaczynamy od Spa.
Nie ma nic piękniejszego ‚na start’ niż tor Spa w Belgii. Nieprzewidywalność pogody czyni ten weekend Grand Prix co roku emocjonującym od początku do końca. W tym roku pogoda nie była jednak tak kapryśna jak to ma w zwyczaju. Kaprysy miały za to opony Pirelli. Pierwsza poważna awaria nastąpiła już w piątek podczas treningu w bolidzie Nico Rosberga, druga – podczas niedzielnego wyścigu w bolidzie Sebastiana Vettela… i to na kilkadziesiąt metrów przed metą… Dziwi mnie jednak zachowanie Ferrari, skoro Vettel informował team, by ten przygotował się na dodatkowy zjazd… lecz tak się nie stało. Efekt był taki, że Niemiec stracił trzecie miejsce na rzecz Romaina Grosjeana.
Niedzielny wyścig zawiódł jednak jeśli chodzi o widowiskowość. Jeden mocny akcent ze strony Maxa Verstappena, fatalny start Nico Rosberga, kilka silników wylądowało w koszu na śmieci zanim jeszcze rywalizacja rozpoczęła się na dobre. No i nie zapominajmy o pomyłce ze strony Williamsa – założenie mieszanych opon w bolidzie Valtteri Bottasa. Moim zdaniem karanie kierowcy za błąd mechaników to jedna z najbardziej idiotycznych rzeczy w przepisach. Bo co ma do tego zawodnik? Przecież nie on zakładał sobie opony do bolidu, jest Bogu ducha winien… No ale jest – przejazd przez aleję serwisową. Kierowca powinien być karany za swój błąd, a zespół za swój. Póki co to zawodnik płaci cenę za każdego.
Wygrana Hamiltona, drugie miejsce Rosberga i sensacyjne trzecie dla Romaina Grosjeana. Czwarta lokata dla Daniila Kvyata, który w końcówce wyścigu pokazał prawdziwego ducha walki. Wyścig – jak na standardy Spa – nie zaskoczył, nie przyciągnął szczególnej uwagi. Jeszcze przed wakacyjną przerwą w mediach czytało się naprawdę sporo o tym, że na starcie wyścigu na Spa możemy spodziewać się chaosu ze względu na zmianę w przepisach. A co mieliśmy? W sumie nic się nie zmieniło. Tylko przepisy.
Zapraszamy do galerii z wyścigu: Galeria
Pełne emocji Grand Prix Węgier kończy pierwszą część tegorocznego sezonu Formuły 1.
Miniony weekend przebiegł nam pod hasłem CiaoJules – pożegnanie Julesa Bianchiego, kierowcy Marussi, który zmarł po 9 miesiącach walki o życie po wypadku do którego doszło w zeszłorocznym wyścigu o GP Japonii. Na torze Hungaroring na Węgrzech obecna była rodzina zawodnika, po którą Bernie Ecclestone wysłał prywatny samolot.
Emocji nie brakowało także w samym wyścigu. Zacznijmy od tego, że Mercedes kompletnie spartolił start – obaj kierowcy stajni Srebrnych Strzał stracili swoje pozycje – ku uciesze widzów – na rzecz zawodników Ferrari. I choć Lewis Hamilton, który jak zaznaczył – nigdy się nie poddaje – walczył o odzyskanie utraconych pozycji, to już z kolei Nico Rosberg, zespołowy partner Brytyjczyka zaczynał systematycznie tracić dystans do Ferrari. Obaj rywalizację zakończyli poza podium.
Ekipa z Maranello mogła świętować dublet, lecz niestety awaria MGU-K w bolidzie – a jakże by inaczej – Kimiego Raikkonena wyeliminowała Fina z rywalizacji. Dlaczego to zawsze musi być Kimi? Czy to już definitywne pożegnanie Fina ze Scuderią?
Na oku wszystkich była też stajnia Force India i ich „bolid w specyfikacji B”, który przyniósł zespołowi podczas tego weekendu wielki ból głowy. Zaczynając od awarii zawieszenia w bolidzie Sergio Pereza w piątkowej sesji, a na kraksie Nico Hulkenberga w niedzielnym wyścigu kończąc. Dla przypomnienia – w bolidzie Nico oderwało się przednie skrzydło, zawodnik zakończył udział w wyścigu na bandach. Niemiecka prasa rozpisywała się, czy Force India przypadkiem w pogoni za piątym miejscem nie zaczęła przypadkiem lekceważyć kwestii bezpieczeństwa. Team od razu sprawę skomentował krótko „nie igramy z kwestiami bezpieczeństwa”. Szczerze mówiąc, tylko idiota by tak postąpił, szczególnie mając na uwadze niedawny pogrzeb Julesa.
Tak ogromnej ilości kar nie było już dawno, a warto zaznaczyć, że po zakończeniu wyścigu posypały się jeszcze punkty karne.
Wyścig, któremu towarzyszył wyjazd samochodu bezpieczeństwa zakończył się zwycięstwem Sebastiana Vettela. Cóż, coraz bliżej do pieszej pielgrzymki na bosaka szefa Arrivabene przez wzgórza Maranello. Miejsca na podium niespodziewanie uzupełnili Daniil Kvyat oraz Daniel Ricciardo. Australijczyk przez kolizję z Nico Rosbergiem był o włos od utraty miejsca na „pudle”, na które mógł wskoczyć… Max Verstappen. Warto zaznaczyć, że w punktach znaleźli się też obaj kierowcy McLarena.
GP Węgier kończyło pierwszą część tegorocznego sezonu, obecnie F1 udaje się na zasłużony urlop. Do zobaczenia w sierpniu!
GP Austrii za nami – co działo się podczas tegorocznej edycji? Red Bull Ring – tor Red Bulla na którym rządziły Srebrne Strzały
Przeglądając fora internetowe po wyścigu w Austrii w oczy rzucało mi się głównie niezadowolenie kibiców i słowo „nuda”. Trudno jest mi się z nimi nie zgodzić, bo poza bardzo efektowną kraksą Fernando Alonso i Kimiego Raikkonena, wpadką w boksach z udziałem mechaników Ferrari i bolidu Vettela, przestrzelenia białych linii przez Hamiltona na wyjeździe z alei serwisowej oraz poza efektownym uślizgiem Maldonado, gdy ten walczył o pozycję z Verstappenem… to chyba nic nie zapadło mi szczególnie w pamięci. Bezpłodne GP Austrii zgromadziło w tym roku na trybunach o 35 tysięcy kibiców mniej niż przed rokiem. Powód? Nudna F1? Nie sądzę, tu raczej chodzi o bardzo to, że Red Bull nadal nie może wyjść z lasu, bo Renault zgubiło kompas i próbują z niego wyjść szukając mchu na kamieniach…
Efektowna kraksa w wykonaniu Raikkonena i Alonso spowodowała, że wszyscy na kilka chwil wstrzymali oddech. Wyglądało to naprawdę groźnie, na szczęście nikomu nic się nie stało. Siła uderzenia była jednak bardzo pokaźna, więc obaj odwiedzili centrum medyczne. Dlaczego doszło do tej jakże dziwnej kraksy? Cóż, Alonso stwierdził, że Raikkonen w pewnym momencie nagle stracił panowanie nad bolidem i odbił w lewo. To już drugi przypadek z rzędu, gdy jakaś siła nieczysta włada bolidem Fina i drugi przypadek dla Ferrari, że straciło miejsce na podium na rzecz zawodnika Williamsa. Tu z kolei wina leży w nieudanym pit-stopie Vettela. Seb później w końcowej fazie wyścigu próbował dorwać Massę i odebrać mu trzecie miejsce, lecz niestety – bezskutecznie. Dlaczego? Tu dała o sobie znać moc silnika. Mercedes zdecydowanie nad Ferrari.
Cóż więcej można powiedzieć o GP Austrii? Błędu nie ustrzegł się nawet panujący mistrz świata, Lewis Hamilton, który wyjeżdżając z alei serwisowej wyjechał poza białe linie, co kosztowało go 5 sekund kary. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie dojdzie do sytuacji w której Lewis zbliży się wystarczająco blisko do Rosberga, by team powiedział Niemcowi by puścił Hamiltona, bo ten musi nadrobić 5 sekund. Tak się jednak nie stało.
Na Red Bull Ringu trwają aktualnie dwudniowe testy, kolejna runda to GP Wielkiej Brytanii na torze Silverstone. Jedno jest pewne – trybuny będą zapchane do granic możliwości.
GP Kanady: niespodzianki
O Grand Prix w Kanadzie jedni powiedzą, że był to przykład kolejnego nudnego, bezbarwnego wyścigu pozbawionego ikry, lecz znajdą się też tacy, którzy stwierdzą, że GP było niezwykle interesujące. Ja zaliczam się do grona tych drugich – dlaczego? Już wyjaśniam.
Choć pierwsza linia w GP Kanady nie była dla nikogo wielkim zaskoczeniem, to takowe pojawiło się już w rzędzie trzecim, gdzie znaleźli się obaj kierowcy stajni Lotus. Wiele emocji budził także „ogon” stawki w którym znaleźli się Felipe Massa, Jenson Button, Sebastian Vettel czy Max Verstappen. Z tej grupy największe wrażenie zrobili na mnie Vettel oraz Massa. Dlaczego? Obaj zakończyli rywalizację na pozycjach 5 i 6 co przy starcie z tak odległych pozycji jest prawdziwym wyczynem.
Kwestia na którą pragnę szczególnie zwrócić uwagę to polecenia zespołowe o konieczności oszczędzania paliwa. Po trzecim razie powiedziałam, że jeśli jeszcze raz to usłyszę, to jak Boga kocham wyrzucę telewizor za okno. Kilka minut później owe hasło padło ponownie. Efekt? Ludzie zaczęli mnie pytać z jaką prędkością leciał mój telewizor. Ok, żarty żartami, ale powiedzcie mi szczerze – kogo to nie wyprowadziło z równowagi poza mną i Fernando Alonso? Chyba każdego. Żeby od pierwszego okrążenia mówić zawodnikowi, by ten oszczędzał paliwo to już szczyt szczytów. Alonso odmówił – bo chciał się ścigać, bo był w trakcie walki o pozycje. I mu się nie dziwię.
Oficjalnym powodem wycofania się Hiszpana z wyścigu były kłopoty z wydechem w jego bolidzie. Złośliwi twierdzą, że Alonso zużył cały zapas paliwa jaki miał. Ok, a teraz już całkiem na poważnie – denerwują mnie tego typu hasła… oszczędzaj opony, oszczędzaj paliwo… Ludzie gdzie my jesteśmy? Na paradzie? Kibice płacą krocie (!) za to by móc siedzieć na trybunach (na co zwrócił ostatnio uwagę Sebastian Vettel mówiąc „Bernie zrób coś dla ludzi i obniż koszt biletów”) a dostają w zamian paradę kierowców, których inżynierowie hamują z powodu paliwa czy opon. To ma być królowa sportów motorowych? Najszybszy sport świata?
Poszła ostatnio propozycja by przywrócić tankowanie, ale stwierdzono jednak, że ze względów bezpieczeństwa i ze względu na koszty (no wow 1,5 miliona dolarów na team majątek…) pomysł nie wejdzie w życie. Powiększmy zatem zbiorniki paliwa lub zmniejszmy dystans wyścigów… Uszy mi krwawią za każdym razem jak słyszę hasło „oszczędzaj opony/paliwo” i idę o zakład, że nie tylko ja tak twierdzę. Cóż, mam nadzieję, że w kolejnych wyścigach realizator oszczędzi uszy milionów widzów na całym świecie.
A co do samej rywalizacji w GP Kanady – Ferrari nadal jest drugą siłą w stawce, trzecie miejsce Bottasa to tak naprawdę niespodzianka od losu. Jak będzie następnym razem? Czas pokaże.
O GP Monako słów kilka.
Tegoroczny wyścig na ulicach Monte Carlo wspominać będziemy z dwóch powodów – pierwszy to kraksa Maxa Verstappena, a drugi to kolosalny błąd w Mercedesie, który pozbawił Lewisa Hamiltona zwycięstwa.
Podziwiam młodego Verstappena. Choć ma dopiero 17 „wiosen” to potrafi pokazać co to znaczy dobra jazda. Max po raz kolejny dał popis, szkoda tylko, że finał nie był tak samo dobry jak sama jazda. Kolejne DNF dla kierowcy Toro Rosso za ukończenie wyścigu na bandach. Max walczył dzielnie, atakował Grosjeana, lecz jak to często bywa w takich momentach – przedobrzył. Po wyścigu stwierdził, że wina leży po stronie kierowcy Lotusa, który zaczął hamować wcześniej niż zwykle, kompletnie go zaskakując. Sędziowie stwierdzili jednak, że wina leży po stronie Verstappena i na starcie kolejnego GP zostanie cofnięty o pięć pozycji.
Max miał sporo szczęścia – czołowe uderzenie przy naprawdę wielkiej prędkości mogło mieć nieciekawy finał. Na szczęście kierowca Toro Rosso był w stanie opuścić wbity w ochronne bandy bolid o własnych siłach.
Czy Verstappen przesadza? Czy na siłę stara się wszystkim udowodnić, że jest kierowcą z najwyższej półki? Czy to jeszcze budzi podziw? Gdzie znajduje się ta magiczna granica między dobrą jazdą na poziomie a pragnieniem udowodnienia komuś czegoś? Atakuj – nawet jeśli miałbyś to przypłacić wizytą na bandzie… przynajmniej będą mówić, że próbowałeś, a nie, że nie byłeś w stanie.
Kolejny temat numer jeden to Mercedes i jego epicka wpadka z 3 sekundami. Ekipa ściągnęła Lewisa Hamiltona na wymianę opon gdy na torze obecny był samochód bezpieczeństwa. Niestety, w wyliczeniach był błąd sięgający 3 sekund. Wpadka kosztowała Hamiltona zwycięstwo, które przypadło Nico Rosbergowi.
Mina Hamiltona mówiła sama za siebie, Mercedes zaraz po zakończeniu GP zwołał zebranie. Ciekawe ile osób przyjrzało się mowie ciała i temu, co mówi Rosberg. Choć twierdził, że przykro mu z powodu tego co się stało, to widać było, że wolałby powiedzieć raczej coś w stylu „no sorry Lewis, miałeś pecha a ja nie mam zamiaru z tego powodu płakać”.