Ford Focus zdobył w Polsce duże uznanie. Już pierwsza generacja cieszyła się sporą popularnością na polskich drogach i nie tylko. Stał się on jednym z najlepiej sprzedających się modeli Forda. Przez pewien czas był nawet najchętniej kupowanym autem na świecie. Dotychczas sprzedano ponad 10 milionów egzemplarzy, a ta liczba ciągle rośnie, bo od 2011 roku dostępna jest trzecia generacja Focusa. Co ciekawe, ludzie kupują nie tylko nowe modele, ale cały czas chętnie poszukują Forda na rynku wtórnym.
Testowanym przeze mnie samochodem zakupionym „z drugiej ręki” jest Ford Focus II generacji po faceliftingu. Samochód zjechał z linii produkcyjnej w 2008 roku, czyli liczy osiem wiosen, a w przeliczeniu na psie lata będzie miał ich już 56. W ostatnim czasie pojawia się coraz częściej na rynku samochodów używanych, a wyjątkowo często użytkowany był przez firmy i przedstawicieli handlowych. Jaka jest tego przyczyna? Wręcz prozaiczna – mała awaryjność, niskie koszty eksploatacji i niska cena w porównaniu z konkurentami z segmentu. Właśnie egzemplarze poleasingowe są najciekawszymi ofertami do kupna, ponieważ książki serwisowe są prowadzone wzorowo, wszystkie przeglądy i naprawy realizowane w autoryzowanych serwisach, a samochody jeździły raczej na trasie, dzięki czemu samochód jest zniszczony w mniejszym stopniu.
Pod maską testowanego Focusa znajduje się dobrze oceniany silnik znany także z modeli Volvo, Peugeota i Citroena. To turbo diesel o pojemności 1.6 z oznaczeniem TDCI. Przypadnie do gustu szczególnie przeciętnym zjadaczom chleba, dla których oszczędność w czasie jazdy to podstawa. Silnik charakteryzuje bardzo niskie spalanie na poziomie około 5 litrów, czyli za banknot z Bolesławem Chrobrym, możemy pokonać tym samochodem 100 km. Całkiem przyzwoity wynik.
Poradnik Mototrends: Używany hatchback w granicach 25 000 złotych
Silnik ten występował w dwóch wersjach o mocy kolejno: 90 i 109 koni mechanicznych. W testowanym modelu występuje słabszy wariant, który jest bardziej żywotny i mniej awaryjny. Nie znaczy to jednak, że tej jednostce nie zdarzają się usterki. Do najbardziej typowych należy zaliczyć awarie turbiny, lejące wtryski, zatykające się sitko przewodu smarowania turbiny. Przy mocniejszych motorach często montowany był DPF, czyli filtr cząstek stałych. Nazwa jest dość skomplikowana, ale przeciętnemu kierowcy wystarczy wiedzieć o filtrze tyle, że jego wymiana kosztuje tyle, co Fiat Seicento. Słabsza jednostka może nie wgniecie Twojej potylicy w zagłówek w momencie naciśnięcia gazu, ale mocy spokojnie wystarczy na wyprzedzanie w trasie i jazdę po autostradzie. Przyśpieszenie od 0-100 km/h zajmuje mu 12,6 sekundy, więc jeśli chcesz ścigać się z nastolatkami na światłach, nie kupuj Focusa z silnikiem diesla, bo to nie jest auto dla Ciebie.
Chociaż dynamika nie powala na łopatki to na duże uznanie zasługuje prowadzenie. Stosunkowo duży rozstaw osi zapewnia stabilność i nawet wchodzenie w zakręt z nieco większą prędkością nie grozi dachowaniem. Auto prowadzi się pewnie, jest przewidywalne, jak przystało na kompakt. Kierowca bardzo szybko może przyzwyczaić się do tego samochodu – nie ma fajerwerków, ale wszystko jest tak, jak być powinno. Ponadto systemy ABS i ESP pomagają szczególnie na wilgotnej albo zaśnieżonej nawierzchni. Nie można im ufać bezgranicznie, ale są sporym wsparciem dla kierowcy.
Najlepsze modele samochodów używanych
Jeśli chodzi o stylistykę to Focus na pewno nie pobija Alfy Romeo 4, ale nie o to w nim chodzi. On ma być po prostu poprawny. I taki jest. Nie jest najpiękniejszym samochodem świata, nie jest też brzydki, ale naprawdę może się podobać. Do mnie osobiście ta prosta stylistyka bardzo przemawia, ale to kwestia gustu. Cała bryła jest nieco kanciasta, co dodaje mu jeszcze wielkości, a trzeba przyznać, ze Ford to samochód dość duży, jak na kompakt. Nie ulega wątpliwości, że design Focusa dużo zyskał po faceliftingu. Wcześniej stylistyka była nudna jak brazylijska telenowela, ale po małym modelingu, oblicze Forda nabrało rumieńców i pomimo mijających lat, nadal wygląda całkiem świeżo.
Komfort podróży jest zadowalający. Nie mamy tutaj najnowszych gadżetów, foteli z masażem czy innych udogodnień, ale należy pamiętać, jaka to klasa samochodu. Jest przestronny, a dzięki kanciastej bryle, o której wspominałem, wewnątrz jest mnóstwo miejsca dla kierowcy, jak i pasażerów. W tym miejscu warto zaznaczyć wielkość bagażnika. Otwierając tylną klapę czujemy, jakbyśmy mieli do czynienia z kombi. Przestrzeń bagażowa to studnia bez dna. W bagażniku można byłoby spokojnie zmieścić trzech Amerykanów albo pięciu studentów.
Przednie fotele są rozstawione dość szeroko, a ma to dobre, jak i złe strony: każdy z podróżujących może zająć wygodną pozycję, ale z drugiej strony kierowca nie pomyli lewarka skrzyni biegów z kolanem swojej ukochanej, bo jest za daleko, niestety. Deskę rozdzielczą pokrywa głównie plastik, ale na pochwałę zasługuje panel główny z radiem, który ma kolor imitujący aluminium. Wygląda to nowocześnie i przełamuje smutek ciemnego wnętrza. Dodatkowym plusem jest skórzana kierownica, która jest przyjemna w dotyku i pewnie trzyma się w dłoni nawet w czasie dłużej podróży.
Ford Focus RS – najlepszy hot-hatch w historii?
Jeśli chcesz mieć oszczędny, komfortowy, rodzinny samochód za dobre pieniądze, rozważ kandydaturę Forda Focusa Mk2 FL. Jego mocnym punktem jest trwały silnik diesla 1.6 – bezawaryjny, oszczędny i zapewniający poprawne osiągi. Należy pamiętać, że osoby kupujące samochód z silnikiem wysokoprężnym, nie będą chciały nim szaleć na Torze Kielce. Stylistyka jest zrównoważona, średnia – chyba to ją najlepiej opisuje. W środku każdy pasażer znajdzie troszkę miejsca dla siebie, aby odbyć spokojną wygodną podróż. Może się nawet wydawać, że jedziemy samochodem z wyższego segmentu. Jego cena na rynku wtórnym, zależnie od rocznika i przebiegu, waha się na poziomie 17-25 tysięcy. Możemy znaleźć egzemplarze droższe, ale w tym miejscu sprzedającego chyba nieco poniosła fantazja. Za tę cenę dostaję się po prostu poprawny samochód. Poprawność jest jego największą zaletą.
Rozwijający się w zabójczym tempie motoryzacyjny rynek wtórny, wymaga od sprzedających coraz to większych pokładów wyobraźni i nieszablonowego myślenia. Niektóre z ogłoszeń są niemal poetyckimi hymnami uwielbienia sprzedawanego samochodu, a swoim patosem nie ustępują w niczym „Odzie do młodości” Adama Mickiewicza. Czytając ich treść można stwierdzić, że nawet idealistyczny świat według Platona nie jest tak doskonały jak oferowane auto.
Dzięki kreatywności współczesnych handlarzy możemy kupić dwa auta w cenie jednego, ponieważ czasami sprzedawany model jest efektem zespawania dwóch powypadkowych, jednak o tej promocji autorzy zwykle nie chcą wiele mówić, a szkoda. Zadziwiająca jest również wiara ludzi, że 15-letni samochód ma przebieg nieprzekraczający magicznych 200 tysięcy kilometrów. Oczywiście – każdym samochodem jeździ się tylko do kościoła i po bułki raz w tygodniu. Szczególnie tymi na Zachodzie…
„Nic nie stuka”, „bezwypadkowy”, „bez grama szpachli” – to nie ulega wątpliwości. Tak bardzo chcemy w to wierzyć, że nie dopuszczamy do siebie innej myśli. Szkoda tylko, że gdyby koło niektórych egzemplarzy przejść z miernikiem lakieru, to mierniki zaczął by płakać rzewnymi łzami. Ale czym byłoby piękno bez odrobiny „make-up’u”?
Nie pragnę nikogo zniechęcić do rynku wtórnego. Absolutnie. Sam uważam, że to świetna alternatywa przy kupnie samochodu, ale należy zachować szczególną ostrożność i odrobinę zdrowego rozsądku. To, co powie nam typowy pan Mirek – handlarz/przedsiębiorca nie musi być zawsze kłamstwem, ale może bardzo subtelnym mijaniem się z prawdą. Nie znaczy to jednak, że pośród natłoku przeróżnych ogłoszeń nie można znaleźć wartościowego samochodu. Jak mówią: szukajcie, a znajdziecie.
Nie będę ukrywał: hot-hatch’e od zawsze mi się podobały. Kompaktowe, szybkie i praktyczne. Dobry samochód dla małej rodziny i idealny do weekendowej zabawy za miastem. Tak łączy się przyjemne z pożytecznym. Dodatkowo muszę się przyznać, ze Ford Focus szczególnie trafia w mój gust. Wygląda świeżo, jest przestronny i przyciąga uwagę innych, a o to właśnie chodzi. Jednak nowy Focus RS przewyższył moje wszelkie oczekiwania. Agresywny wygląd, 350 koni mechanicznych i… napęd na cztery koła. Czyżby to ideał hot-hatch’a?
Problemem hot-hatch’y był napęd na przednią oś. Oczywiście, większość samochodów ma napęd na przód. Jednak przekazywanie ponad 300 koni mechanicznych na koła, które służą także za sterowność, to jak błagać o tragedię. Co prawda, wielu konstruktorom udało się zapanować nad tym problemem poprzez zastosowanie skomplikowanych technologii. Jednak inżynierzy Forda wpadli na genialny, a jakże prosty pomysł: „stwórzmy hot-hatch’a z napędem na cztery koła”. Czy nie najprostsze pomysły są najbardziej genialne? Jeśli połączymy to z systemem TVC, który ma poprawiać sterowność, dostajemy samochód, w którym przyczepności nie brakuje. A przynajmniej nie urwie nam głowy, kiedy przesadzimy.
Mamy napęd AWD, ale co z silnikiem? W tej kwestii niemieccy konstruktorzy także nie zawiedli. Focus RS ma pod maską zmodyfikowany silnik EcoBoost z nowego Mustanga o pojemności 2,3 litra. W połączeniu z turbosprężarką Twin-scroll, 6-stopniową manualną skrzynią biegów i powiększonym intercoolerem daje moc 350 koni i moment obrotowy na poziomie 440 Nm. Jak na auto tej klasy to wynik więcej niż przeciętny. Nadal nie czujesz się przekonany? Jeśli dodam do tych liczb 4,7 s do „setki” to zmienisz zdanie? Widzę, że nadal nie działa. W takim razie przypomnę Ci, że Porsche Cayman S przyśpiesza do 100 km/h w czasie 4,9 s. Weź jeszcze pod uwagę, że Focus to 5-drzwiowy przestronny, rodzinny hatchback. Teraz to robi wrażenie, prawda?
Stylistyka nowego Forda Focusa nie pozostawia złudzeń jaki samochód mamy przed sobą. Agresywny, zadziorny design mówi nam wszystko. W dodatku rzucający się w oczy grill i spliter na zderzaku. Już patrząc na przód Focusa, widzimy, że mamy do czynienia z rasowym samochodem sportowym. Cała bryła samochodu jest bardzo spójna i każda cześć dobrze się komponuje. Jeśli do tego dodamy poszerzone nadkola, progi i zderzaki, otrzymujemy samochód, który świetnie się prezentuje i z pewnością wzbudzi zazdrość nie jednego współużytkownika dróg. Designerską „wisienką na torcie” jest duży spojler na tylnej klapie i magiczne literki „RS”.
Na pokładzie Focusa nie zabrakło również ciekawych systemów, które mają wzmocnić wrażenia z jazdy. Jak wspominałem wyżej występuje tu napęd na cztery koła. Nie jest to jednak zwykły napęd AWD. Wspomagany jest przez innowacyjny system Ford Performance All-Wheel-Drive z dynamicznym rozdziałem momentu obrotowego, dzięki czemu przyczepności ma być pod dostatkiem.
Kierowca może także wybierać pomiędzy trybami jazdy. Do wyboru ma tryb normalny, sportowy i wyczynowy. Każdy z nich zmienia ustawienia napędu, amortyzatorów, układu ABS, wspomagania układu kierowniczego, a nawet… dźwięku silnika. Wartym uwagi jest także system Launch Control, który konfiguruje zawieszenie i układ napędowy w ten sposób, aby zapewnić jak najlepsze przyśpieszenie.
Jest szybko, jest ładnie… a w dodatku może być także rodzinnie. Niestety – wszystko, co tak dobrze brzmi, także swoje kosztuje. Ford Focus RS kosztuje 151 790 zł, a to dużo więcej niż wartość przeciętnego kompaktu. Dla porównania ceny „zwykłego” modelu zaczynają się od 64 290 zł. Jednak na tylnej klapie nie znajdziemy wtedy dużego spojlera i literek „RS”. Nie dostaniemy także 350 koni pod maską. Wydać ponad 150 tyś. na hatchback’a – szaleństwo? Może. Ale może w tym szaleństwie jest metoda.
Sławek Farbaniec
Kiedy zakładasz koszulę i po raz ostatni rozpylasz na skórze perfumy Dolce&Gabbana musisz pamiętać, że tak samo starannie powinieneś podchodzić do jazdy samochodem. Facet z prawdziwego zdarzenia zachowuje klasę także w swoich czterech kółkach. Dziś dowiesz się, jak zostać lepszym kierowcą i sprawić, by podróżowanie z Tobą było czystą przyjemnością.
Dobrze nie znaczy szybko
Dobra jazda to jazda przede wszystkim płynna, nie szybka. Pokazując na drodze swoje rajdowe ambicje na nikim nie zrobisz pozytywnego wrażenia. Idealnym miejscem na sprawdzenie swoich możliwości jest tor albo offroad. W ruchu miejskim czy autostradowym powinieneś jeździć zgodnie z przepisami, delikatnie zmieniać biegi oraz uważnie obserwować sytuację wokół Ciebie. Dziś spokojna i oszczędna jazda na co dzień jest w modzie. Pamiętaj także o coraz wyższych mandatach – szkoda tracić pieniądze w ten sposób. Nieważne jakim jeździsz autem – ważne jak.
Drugi dom
Jeśli kochasz swój samochód zapewne spędzasz w nim sporo czasu. Byłoby dobrze, gdyby zawsze panował w nim porządek. Zabrudzona deska rozdzielcza, okruszki na fotelach, mokre dywaniki – czy to pasuje do twojego wizerunku faceta z klasą? Nic się nie stanie, jeśli raz w tygodniu założysz luźniejsze ciuchy i dokładnie posprzątasz auto. Pamiętaj, że użycia innych środków wymaga tapicerka welurowa, innej skórzana. Twoim największym sprzymierzeńcem jest bez wątpienia lekko wilgotna szmatka, którą przetrzesz wszystkie kurze. Przy odkurzaniu zakładaj na rurę miękką końcówkę, by nie porysować elementów wnętrza. Nie woź ze sobą niepotrzebnych rzeczy. Poza tym, zadbaj o odpowiedni zapach. Najlepszy byłby dyskretny rozpylacz przymocowany do kratki nawiewu.
Samochód powinien być odzwierciedleniem Ciebie także na zewnątrz. Szczególnie w okresie letnim nie szczędź pieniędzy na umycie go odpowiednimi środkami. Jeśli pozwala Ci na to czas, zrób to sam. Do mycia używaj miękkiej gąbki, która nie porysuje lakieru. Nie ma mowy o szorowaniu szczotką. Dokładnie spłucz auto, a następnie wypoleruj je szmatką z mikrofibry. Szyby, na których mogą pozostać smugi, umyj oddzielnie płynem z dodatkiem alkoholu.
Dbaj także o stan techniczny swojego samochodu, by nic nie zaskoczyło Cię w drodze. Regularne wizyty kontrolne i ewentualne wymiany podzespołów u zaufanego mechanika dadzą gwarancję na zachowanie Twoich czterech kółek w dobrej kondycji.
Technika jazdy
Powiedzieliśmy już jaka jest dobra jazda. Czas na parę porad praktycznych. Aby w samochodzie z manualną skrzynią biegów wyeliminować szarpnięcia przy zmianie biegu pamiętaj, by przy „odpuszczeniu” pedału sprzęgła nie robić tego zbyt szybko. Ruch, podobnie jak przy manewrowaniu gałką skrzyni biegów, powinien być zdecydowany, ale płynny. Zawsze staraj się trzymać samochód na średnich obrotach (przykład w klasie średniej: 1800 diesel, 2200 benzyna), by w razie czego mieć ich trochę w zapasie, bez konieczności redukcji. Unikaj kręcenia kierownicą jedną ręką – wygląda fajnie, ale w przypadku sytuacji awaryjnej znacznie spadają szanse na skuteczną reakcję kierowcy. Trzymaj obie ręce na kierownicy i wykonuj nią płynne, spokojne ruchy – Twój samochód, jak i Twoi pasażerowie będą Ci za to wdzięczni.
Jeśli masz trochę wolnej gotówki nie zaszkodzi zapisać się na profesjonalne kursy doskonalenia techniki jazdy. Nauka jazdy bokiem, czyli tzw.”driftu”, czy inne aspekty dotyczące kontrolowania samochodu w poślizgu to nie tylko dobra zabawa, ale także inwestycja w bezpieczeństwo Twoje i Twoich najbliższych. Rozróżniamy dwa typu poślizgu: nadsterowny oraz podsterowny. Pierwszy to uślizg tylnej osi pojazdu, drugi przedniej. Technika radzenia sobie z nimi nieco się różni, a warto wiedzieć co robić, kiedy opony stracą przyczepność. Pamiętaj jednak, że drift to jazda po godzinach i najlepiej mieć do tego specjalnie przystosowany samochód. Codzienna jazda z klasą nie ma z poślizgami nic wspólnego.
Kultura na drodze
Ostatnią wartą poruszenia kwestią jest kultura na drodze. Czy dobremu kierowcy przystoi wyprzedzać „na trzeciego” i nie ustępować pierwszeństwa pierszym? Jasne, że nie. Wyprzedzanie to niebezpieczny manewr, który należy wykonać szybko i umiejętnie. Jeśli nie jesteś pewien, że możesz wykonać tę czynność po prostu poczekaj. Bądź uprzejmy na drodze i pamiętaj, że karma wraca. Kultura dotyczy także parkowania – stawiaj samochód w optymalnej odległości od następnego pojazdu, by nie sprawić komuś trudności w dostaniu się do auta. Po parkingu jedź ostrożnie – wybiegające przed maskę dzieciaki to przecież norma.
Jeśli zastosujesz się do wszystkich opisanych porad możesz być pewien, że jazda z Tobą będzie sprawiać samą przyjemność. Poprawi się bezpieczeństwo zarówno Twoje, jak i innych kierowców. Marynarka typu Slim, koszula, wygodne spodnie, Dolce&Gabbana i Twój lśniący samochód sunący spokojnie ulicami miasta? Połączenie na miarę faceta XXI wieku.
Krystian Pomorski
„Nie jestem zwyczajnym samochodem sportowym. Jestem czymś znacznie większym. Jestem wersją R, a to jest wielka różnica. Jestem Porsche 911, które nie pozwoli Ci spokojnie zasnąć. Przeze mnie, po ciężkim tygodniu pracy, będziesz zrywał się z łóżka w niedzielę o 6 rano.” – możemy przeczytać na oficjalnej stronie Porsche.
Co sprawia, że model R jest tak wyjątkowy? A może: czy w ogóle jest wyjątkowy?
Stanowisko Porsche na targach Motor Show było przepełnione nietuzinkowymi samochodami, które widzimy na polskich drogach nieco rzadziej niż Golfa IV. Zaczynając na luksusowej Panamerze GTS, a kończąc na sportowej 911 Carrera S – każdy z prezentowanych modeli przykuwał uwagę odwiedzających, jak przystało na samochody ze Stuttgartu. Jednak największą ciekawość budziły dwa auta, które ukryte były pod ciemnym płótnem. To premierowe modele: nowy Boxster S i kolejna odsłona 911 z symbolem „R”. Nie trzeba mówić głośno, który z nich był „wisienką na torcie” – wszyscy wiedzą, jakie trzy cyfry wpisały się jako motoryzacyjna legenda.
Przedstawiając drugi z premierowych modeli, prezes Porsche Polska nie ukrywał swojego podekscytowania. Określił samochód jako prawdziwą „petardę”, po czym dwie piękne hostessy odsłoniły 911-stkę. Nie było zaskoczenia – w końcu bryła flagowego modelu Porsche nie zmienia się drastycznie od lat 60. Chociaż pasjonaci marki pewnie popatrzą na mnie teraz spode łba i powiedzą, że zmieniło się wszystko… Niemniej jednak widać przywiązanie do tradycji. Dobrze znany design i kształty samochodu, które już od dziesiątek lat są kultowe. To swojego rodzaju wizytówka 911-stek. Możesz ją kochać, możesz też nienawidzić, ale jedno jest pewne: nie pomylisz jej z żadnym innym autem – a to się liczy.
Niewiele samochodów wygląda dobrze w białym lakierze, ale trzeba przyznać, że modelowi R wyjątkowo mu z nim do twarzy. Całości dopełniają czerwone pasy prowadzone wzdłuż nadwozia. Nawiązują one do modelu z 1967 roku i oznaczenia „R”, które nie oznacza nic innego, jak „Racing”. I już wiadomo z jakim samochodem mamy do czynienia…
Nowa 911-stka ma być modelem szybszym i jeszcze bardziej limitowanym niż GT3 RS – to porównanie nie jest przypadkowe. Oba samochody napędzane są przez silnik V6 o pojemności 4 litrów, który rozwija równe 500 koni mechanicznych. W sprincie do „setki” wygrywa GT3, któremu wystarczy 3,3 s – R-ka potrzebuje o pół sekundy więcej, ale za to rozwija większą prędkość maksymalną, bo aż 323 km/h. Warto dodać, że waga 911 R jest równa 1370 kg, co czyni ją najlżejszą 911-stką w całej ofercie Porsche. Być może to tylko liczby, ale pokazują potęgę nowego modelu ze stajni w Stuttgarcie.
Zamysł projektu nowego Porsche był następujący: konstruktorzy chcieli stworzyć samochód, który będzie dawał możliwie największą radość i satysfakcję z jazdy oraz zadowoli nawet najbardziej wymagających kierowców. Recepta jest stosunkowo prosta – ogromna moc i jak najmniejsza masa. Powrót do wolnossącego silnika i manualnej skrzyni biegów ma pozwolić poczuć klimat motoryzacyjnego old school’u. Dodać do tego lekką maskę z włókna węglowego i dach z magnezu, co zapewnia niską masę własną – zamierzony efekt spełniony. Porsche zrezygnowało także z systemu audio, ale czy jest potrzebny? Czy wolnossący, 4-litrowy silnik to nie najpiękniejsza orkiestra? No właśnie.
Podsumowując: wolnossący silnik V6, manualna skrzynia biegów, niska masa i klasyczny design – to połączenie sprawia, że 911 R jest wyjątkowa pod każdym względem. Może Ci się nie podobać, ale tej wyjątkowości jej nie odmówisz. Potwierdza to fakt, że nawet na poznańskim salonie wyróżniała się spośród innych modeli na stanowisku Porsche. A wyróżniać się na tle takich samochodów – to nie lada sztuka.
Nie ulega wątpliwości, że to samochód, o którym chętnie porozmawiasz z kolegami przy piwie. A nawet jeśli posiadasz 938 720 zł, które jesteś gotów wydać na samochód, to nie możesz po prostu iść do salonu Porsche i kupić 911 R. Wyprodukowano jedynie 991 egzemplarzy i wszystkie znalazły już swoich właścicieli.
Sławek Farbaniec
Źródło: porsche.pl
Targi Motor Show Poznań 2016 za nami, dlatego czas na podsumowanie w luźnej formie. Na początku wspomnę, że z braku czasu byłem obecny jedynie na Press Day. Pozostałe dni przyniosły równie wiele ciekawych atrakcji, jak na przykład pokaz chłopaków z Easy Drift Poland. Press Day to jednak najważniejszy dzień z uwagi na premiery światowych marek, spotkania ludzi z branży i walki o jak najlepsze zdjęcia.
Poznań pod względem organizacyjnym spisał się na medal . Żadnego problemu z dotarciem na miejsce, znalezieniem miejsca parkingowego a następnie odbiorem akredytacji. Wszystkie premiery samochodowe o czasie (nie licząc Ferrari, ale to nie wina MSP), toalety czyste, brak problemów z nagłośnieniem, właściwe oznakowanie poszczególnych budynków – trudno się tu do czegokolwiek przyczepić. Organizatorzy najważniejszych targów motoryzacyjnych w Polsce zawiesili sobie poprzeczkę wysoko już dwa lata temu i nie mieli żadnego problemu, aby teraz ją przeskoczyć.
Dobre wrażenie zrobiła na mnie prezentacja Audi, a szczególnie modelu E-tron Quattro. Ciekawie narysowany samochód, z wyróżniającym się designem tylnych świateł i grillem z elementami chromowanymi. Zachowano przy tym pewne charakterystyczne dla marki linie – ostre i agresywne, przykuwające oko nawet tego, któremu Audi „nie leży”. Nieporozumieniem jest dla mnie za to design modelu Q2. Chodzi o tył. Widzieliście te reflektory? Pokazałem zdjęcie tego auta blisko 20 osobom i żadna nie była zachwycona. Fajniejszy design ma chociażby Seat Ateca! Czy atrakcyjny wygląd nie wlicza się w koszta, jakie płacimy za markę premium? Bo jeśli chodzi o model Q2 coś najwyraźniej poszło nie tak.
Potem premiera min. Porsche 911R. Jakie to auto, nikomu chyba nie muszę mówić . I tu Was zaskoczę – nie jestem zwolennikiem designu tej marki. 911 wcale nie jest dla mnie ładna, ale jest na pewno wyjątkowa – ma niezwykłą tradycję, mnóstwo koni mechanicznych, kosztuje kupę kasy i nie pozwala, by o niej zapomnieć, jeśli choć raz nią jechałeś. Właśnie dlatego chciałbym ją mieć dla siebie. Może kiedyś?
Swoją drogą, czułem się trochę zdegustowany kolejnością premier w hali 3A. Już mówię o co chodzi: najpierw Porsche, potem premiera… nowego VW Caddy. Trochę przeskok. Nie chodzi o to, że Caddy jest mało interesujący (a jest, swoją drogą), ale najpierw podaje się przystawkę, a dopiero potem danie główne! Nie odwrotnie, a tak właśnie było w tym przypadku. Emocje się stopniuje. Fotografujesz 911-stkę, a tu nagle Caddy. Lekki zonk. Poza tym, wszystko było idealne.
Kolejną, o której chciałbym opowiedzieć jest oczywiście prezentacja Renault. Trzeba przyznać, że Francuzi zaczęli robić przecudowne auta. O ile nie przekonywał mnie design poprzedniej generacji Megane, tak zaprezentowana na MotorShow – chapeu bas! Sylwetka Megane jest świeża, odważna i zachęcająca. Nigdy nie czułem szczególnej sympatii do francuskiej marki, a jednak – nie mogę się doczekać testu. Ta prezentacja wzbudziła spore zainteresowanie i jeszcze więcej braw. W pełni zasłużonych. Po wszystkim tradycyjny poczęstunek a w nim: ohydne ciasteczka i gorąca kawa.
Parę zdań na pewno należy się Volvo. Prezentacja miała miejsce o godzinie 11.15, czyli tuż po naszej małej przerwie na kawę. Na szczególną uwagę zasługuje model S90. Przód , jak i sama sylwetka auta, jest dość typowa dla marki – wyważona i elegancka. Projektanci dali za to popis z tyłem samochodu, który jest po prostu… ciekawy. Ani ładny, ani brzydki – ciekawy. Albo się spodoba, albo nie i trudno mi powiedzieć, czy to właściwy kierunek. Może lepiej byłoby poprowadzić światła przez całą długość bagażnika? Nie wiem. Wnętrze S90 bez zbędnych przycisków, sporej wielkości pionowy ekran dotykowy, wygodne fotele i wysokiej klasy wykończenie. W sumie… jeśli nie 911, to Volvo.
Co dalej na Motor Show? Zainteresowaniem cieszyła się prezentacja Peugeot, a konkretnie modelu 2008 DKR. Imponującej wielkości samochód wystawiony był na pokaz w iście „dakarowej” scenerii. Lekki wiatr we włosach, trudy pustyni, mnóstwo emocji – to było widać i czuć. Jeśli nie mieliście okazji go zobaczyć, zdjęcia macie w galeriach Mototrends.
Prezentacja, o której zaraz napiszę szczególnie zapadła mi w pamięci. Niestety, ale nie do końca pozytywnie. Mowa o marce Kia. „Najdynamiczniej rozwijająca się marka świata”. Ileś tam milionów sprzedanych samochodów. Jeśli chodzi o design to faktycznie: wygląda całkiem nieźle. O osiągach się nie wypowiem. Wszystko na tej premierze byłoby dobrze, gdyby nie… zbyt głośna muzyka. Naprawdę, to była przesada. Robienie zdjęć blisko podestów zmasakrowałoby uszy głuchego, a co dopiero zdrowego człowieka. Panowie, pomyślcie o tym następnym razem, bo ten mankament totalnie popsuł efekt naprawdę niezłej prezentacji.
Z ciekawszych premier wymieniłbym jeszcze Infiniti. Dlaczego? Za oryginalność. Wszystko poprzedzone było wspaniałą grą skrzypaczek. Muzyka na żywo – to już ogromny plus. Konwencja prezentacji była dość elegancka i w istocie takie jest najnowsze Infiniti Q60. Sport zamknięty w elegancji, opływowych kształtach, cudownej formie, ale z nawiązaniem do klasyki. Tak odbieram model Q60 i jestem pewien, że odniesie on wielki rynkowy sukces. Ten samochód ma moc i pokazuje to całym sobą.
Premier było oczywiście więcej. BMW, JLR, Mitsubishi, Duda-Cars, Rolls Royce, Toyota, czy Maseratii pokazały się również z dobrej strony. Na pewno spotkamy się na testach. Jeśli miałbym czegoś żałować to tego, że nie mogłem zostać w piątek, by zobaczyć w akcji przyjaciół z Easy Drift Poland. Oprócz samochodów, znalazło się na targach także miejsce dla motocykli, lecz jest to temat, który obecnie średnio mnie interesuje.
W gwoli podsumowania: udana moto-impreza, znani ludzie, cudowne samochody i organizacja na najwyższym poziomie. Poprzeczka znów postawiona wysoko, ale dotychczas Poznań nie rozczarowuje. Miłym akcentem na koniec było oczywiście zdjęcie z Krzysztofem Hołowczycem, który zrobił sobie z nami „selfie”. W sumie… bardzo miły facet.
Krystian Pomorski
Marka DS wkracza na genewskie salony z przytupem. Na zbliżających się targach zaprezentuje model koncepcyjny o nazwie E-Tense Concept. Elektryczny samochód stawiający na designerską awangardę ma dosyć obiecujące parametry. Niedawno opublikowano pierwsze zdjęcia pojazdu. Czy okaże się jednym z największych hitów Genewy w 2016 roku?
DS to nic innego jak Citroen z ambicjami premium. Model E-Tense, przynajmniej z wyglądu, na takie miano w pełni zasługuje. Ostre, drapieżne linie, moim zdaniem czerpiące garściami z Audi R8, sprawiają, że sylwetka samochodu prezentuje się dumnie i odpowiednio względem posiadanych 402 koni mechanicznych.
Silnik elektryczny o takiej właśnie mocy zapewnia nam 516 Nm. momentu obrotowego. Długość auta wynosi dokładnie 4,72 m., natomiast szerokość 2,08 m. Producent deklaruje, że ważący ponad 1800 kg. model pozwoli rozpędzić się od 0-100 km/h w czasie zaledwie 4,5 sekundy. Prędkość maksymalna? 250 km/h. Jednostkę zasilają dwie baterie litowo-jonowe, które znalazły się pod podwoziem samochodu. W pełni naładowane baterie gwarantują bezproblemowe przejechanie ok. 360 km., a potem… zobaczymy.
Nie za wiele wiemy o środku E-Tense Concept, ponieważ nie opublikowano jeszcze jego zdjęć. Czy będzie równie imponujące, co design karoserii? Wiemy jedynie, że wewnątrz zainstalowano system audio Focal Utopia, który napełnia brzmieniem dziewięć głośników o mocy 640 W.
Więcej genewskich premier znajdziecie na naszej stronie.
Krystian Pomorski
Unia Europejska nie poddaje się w kwestii przeforsowania nakazu napełniania klimatyzacji w nowych samochodach czynnikiem o oznaczeniu HFO-1234yf. Na warsztaty pod groźbą kary finansowej nakłada obowiązek odbycia szkoleń z zakresu obsługi i diagnostyki urządzeń. (więcej…)
W 2015 roku Mercedes wprowadził do swojej oferty model GLE Coupé. Crossover o charakterze coupé stanowił odpowiedź na BMW X6 i z miejsca (podobnie jak BMW) stał się samochodem, obok którego nie da się przejść obojętnie. Parę tygodni temu postanowiłem przetestować to auto, a moje subiektywne odczucia z dozą humoru, znajdziecie poniżej.
* * *
Egzemplarz, którym jechałem, to wersja 350d 4MATIC o mocy 258 KM, i 620 nM momentu obrotowego – kawał byka. Samochód z zewnątrz wygląda bardzo okazale, dlatego moje oczekiwania względem całej reszty były wysokie. Charakterystyczna opadająca linia dachu, tył niczym w klasie S Coupe, ale całościowo design zaskakująco łagodny i stonowany – tak bym określił najnowsze GLE Coupé, jeśli chodzi o jego cechy zewnętrze. Nie przemawia do mnie design tylnej części auta, gdyż jest po prostu nudny, a taki Mercedes być nie powinien.
W GLE Coupé pracuje automatyczna skrzynia 9G-TRONIC. Biegi zmienia płynnie i bez szarpnięć, jest bardzo elastyczna w każdym z wybranych trybów. Według Mercedesa 9G-TRONIC przeniesie nawet 1000 nM. momentu obrotowego. Takie liczby robią wrażenie, ale dobrze wiemy, że koniec końców pozostaną jedynie w specyfikacji technicznej, z niewielkim przełożeniem na rzeczywistość.
GLE Coupé, podobnie jak X6-tka, niezbyt nadaje się do jazdy miejskiej, dlatego zapewne już niedługo na stale zagości w krajobrazie zakorkowanego centrum Warszawy. Sterownik Dynamic Select oferuje nam wybór jednego z pięciu trybów jazdy: Individual, Sport+, Sport, Comfort i tryb „zimowy”. Najlepszą okazją, by je przetestować była autostrada. Podróżując w trybie Comfort, czujesz się, jakbyś płynął, a nie jechał – bez przesadnie wysokich obrotów, z płynnie działającym układem kierowniczym i świetnie zestrojonym zawieszeniem. Tryb Comfrot nazwałbym „wakacyjnym”, bo właśnie w takich okolicznościach wyobrażam sobie jego racjonalny wybór.
GLE Coupé zmienia się nie do poznania, kiedy wybierzecie Sport+. Twardszy układ kierowniczy, momentalna redukacja biegu, stale wysokie obroty i żywsza reakcja na ruchy pedału gazu – to bez wątpienia ten tryb, który pozwala wydobyć z Mercedesa to, co najlepsze. W porównaniu do trybu „ komfortowego” SPORT+ umożliwia obniżenie zawieszenia o 25 mm, co w jeszcze większym stopniu poprawia właściwości trakcyjne pojazdu.
O ile w trybie Comfort zdarzało się, że na moją chęć nagłego przyspieszenia GLE reagował z lekkim niedowierzaniem, tak w trybie Sport+ rozumieliśmy się bez słów. Jasne, że nie są to nie wiadomo jak wielkie doznania, ale jak na crossovera za 360 000 zł – w pełni satysfakcjonujące.
Wnętrze GLE Coupé zrobiło na mnie dobre wrażenie, z małym wyjątkiem – miejsca za kierownicą. Jest go zaskakująco mało, ale to nie wszystko, bo prawdziwa katastrofa dotyczy widoczności. O ile przednia szyba w tej kwestii nie wypada źle, tak tylna pod względem wymiarów śmiało konkuruje z okienkiem z kabiny Fiata Ducato. Miejsca z tyłu jest pod dostatkiem, dlatego żaden z pasażerów, nawet w przypadku dalszej podróży, nie powinien prosić o amputację jakiejkolwiek części ciała.
Z drugiej strony – czy brak widoczności to jest aż taki minus w obliczu tych wszystkich systemów wspierających kierowcę? Aktywny asystent parkowania z systemem PARKTRONIC wyszukuje miejsca parkingowe i pomaga Wam w wykonaniu manewru, jeśli uznacie, że to ponad Wasze siły. GLE opcjonalnie posiada kamerę 360 stopni, co sprawia, że wszystko widać jak na tacy, zatem… Po co komu dobra widoczność w kabinie? Mercedes udowadnia, że ten aspekt odchodzi do lamusa.
Warto wspomnieć o systemie „Mercedes me connect”, który łączy kierowcę z samochodem, a dalej – z całym światem. Za jego pośrednictwem możecie błyskawicznie nawiązać połączenie z Service24, w razie wypadku wezwać pomoc, dostać informację o zbliżającym się badaniu technicznym czy zdalnie zdiagnozować samochód. Z kolei system „Live Traffic Informacion” pozwala uzyskać najświeższe informacje o utrudnieniach w ruchu drogowym, co pozytywnie wpływa na komfort podróży, a przede wszystkim czas.
Podsumowanie GLE Coupé
GLE Coupé to naturalny konkurent dla BMW X6, ale jako osoba mająca porównanie, mogę zagwarantować Wam jedno – jazda Mercedesem niesie za sobą zupełnie inne odczucia. GLE to samochód o wiele bardziej stonowany. Nie wiem, czy to kwestia mojego spojrzenia na Mercedesa jako markę, czy ten model po prostu taki jest.
GLE Coupé jest jak superbohater, który w razie potrzeby ściąga garnitur i przywdziewa pelerynę, by ratować świat. Nadaje się zarówno do jazdy relaksacyjnej, podczas której możecie włączyć Wasz ulubiony kawałek i po prostu rozkoszować się drogą, jak i drobnych szaleństw, bo skoro 350d w trybie SPORT+ sprawował się naprawdę nieźle, to w jednostkach o większej mocy powinno być jeszcze lepiej.
Jeśli przemawia do Was segment crossoverów i macie w kieszeni od 340 000 do 400 000 złotych, to wybór GLE Coupé wydaje mi się oczywisty. Auto z klasą, dynamiczne, w którym co prawda nic nie widać, ale słychać, bez wątpienia znajdzie swoich nabywców. Superbohater w garniturze? Pasuje do niego idealnie. O Was też tak będą mówić, jeśli tylko zasiądziecie za jego kierownicą.
Krystian Pomorski
Pagani to marka, która swoimi produkcjami zawsze wyróżniała się na tle konkurencji. Można było je kochać lub nienawidzić, ale nigdy nie przeszło się koło nich obojętnie. Włosi budują swoje samochody łącząc prędkość z szaleństwem w czystej postaci, dlatego są one tak kontrowersyjne. Najpopularniejszy super samochód, który wyjechał ze stajni Pagani – Zonda, już stał się swojego rodzaju ikoną motoryzacji. Stała się ona własnością tylko najbogatszych pasjonatów, ponieważ w sumie wyprodukowano około 60 modeli. Od 2012 roku jest produkowana zastępczyni Zondy – Pagani Huayra, która jest jeszcze potężniejsza od starszej siostry. Jednak większe emocje może budzić Huayra z tajemniczym oznaczeniem „BC”, której debiut zapowiedziany jest na marcowe targi motoryzacyjne w Genewie.
Pierwsze pogłoski o nowej, zmodyfikowanej odsłonie Huayry pojawiły się na oficjalnym Facebooku Zondy. Tajemnicze zdjęcie zostało wstawione wraz z krótkim komentarzem „#zondabc”. Co ma symbolizować to oznaczenie? Na razie producenci nie zdradzają szczegółów, ale sądząc po wcześniejszych modelach, nazwa ta na pewno wiąże się z jakąś historią.
Huayra ma być bardziej hardcorową, zmodyfikowaną odsłoną „zwykłego” modelu. Pomysł na samochód jest dość prosty – niższa masa, więcej mocy, ale ma dawać on piorunujące rezultaty. Nowa odmiana ma być napędzana przez zmodernizowany i podrasowany silnik V12 o pojemności 6 litrów, który już w podstawowej wersji generował moc 730 KM. Dodatkowo auto ma zostać odchudzone poprzez szersze użycie włókna węglowego, dzięki czemu ma ważyć poniżej 1350 kg. Świetny stosunek mocy do masy ma zagwarantować przyśpieszenie od 0-100 km/h w czasie poniżej 3,3 s i prędkość maksymalną przekraczającą 370 km/h.
Pagani Huayra BC ma być modelem ściśle limitowanym, ponieważ ma powstać tylko 20 egzemplarzy tej podrasowanej wersji. Spekuluję się, że będzie kosztować ona około 2,7 miliona dolarów, co w przeliczeniu daje ponad 10,5 miliona złotych. Pierwszeństwo zakupu będą miały osoby, które posiadają już w swoim garażu podstawową wersję Huayry. Nie pozostaje nic innego, jak rozbić „świnkę-skarbonkę” z oszczędnościami i ruszyć do salonu Pagani… Ewentualnie konieczne może być obrabowanie banku. A nawet kilku.
Sławek Farbaniec
Źródło: moto.pl