Z dniem 18 maja 2015 roku w życie weszły zaostrzone przepisy ruchu drogowego. Pierwsze 9 dni obowiązywania nowej ustawy to aż 700 zabranych praw jazdy, z czego około 150 potrzebnych do wykonywania zawodu kierowcy. Statystyka ta z jednej strony smuci, że tak wiele osób łamie przepisy, z drugiej natomiast skłania do refleksji. Okazuje się bowiem, że sprawa zabierania prawa jazdy i karania wszystkich za wszystko nie jest czarno-biała. I co z tym fantem zrobić?
Zaznaczam – nie jest to tekst broniący piratów drogowych. Dla tego typu kierowców nie ma i nie będzie miejsca wśród społeczności poruszającej się na czterech kółkach. Jednakże, wprowadzone przepisy nie mogą pozostać bez komentarza, bo nie tak powinna wyglądać poprawa bezpieczeństwa w przyjaznym obywatelowi państwie. O tym, że ciągłe karanie i zakazywanie to droga donikąd świadczą zarówno oficjalne dokumenty, jak i drogowa rzeczywistość.
Zacznijmy może od tego, co mi się w nowej ustawie podoba. Przede wszystkim: zero tolerancji dla pijanych za kierownicą. Jestem zaskoczony, że tym odsetkiem szaleńców zajęto się dopiero teraz. Znam wiele historii osób, dla których jazda na „podwójnym gazie” zakończyła się tragicznie. Równie wiele znałem ludzi, którzy przez takich kierowców zginęli, czy to w wypadku z udziałem więcej, niż jednego auta, czy też na przejściu dla pieszych. W pełni popieram karanie nieodpowiedzialnych użytkowników samochodów, którzy surowo karani będą za przewożenie niedozwolonej liczby osób. Wszyscy mamy świadomość tego, że ten dodatkowy pasażer w sytuacji zagrożenia znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Bezwzględność w takich sytuacjach rozumiem.
Kara za przekroczenie prędkości o 50 km/h w terenie zabudowanym budzi jednak moje wątpliwości. Dlaczego? Ludzie, litości – nie chodzi tu przecież o jazdę po samych centrach miast, z uwagi na to, że w takich miejscach te 80, czy 90 km/h po prostu jechać się nie da. Gdzie zazwyczaj traci się prawko? Ano na drogach, gdzie szybsza jazda nie stwarza żadnego zagrożenia w ruchu drogowym. Tak, znam wiele takich miejsc – trzykilometrowy odcinek (sic!), doskonała widoczność zarówno po lewej, jak i prawej stronie, mały ruch i… ograniczenie do 50 km/h.
Nawet nie do 70, co na drogach dwupasmowych, będących tylko formalnie w terenie zabudowanym, jest rzadkością. Do 50 km/h, czyli tak, że scyzoryk się w kieszeni otwiera. I niemal codziennie widzę tam schowanych panów z suszarkami, którzy starają się wyrobić rządową normę planowanej ilości ukaranych kierowców. W tym roku ma być ich przynajmniej 1,7 miliona. Dokument o tym poświadczający można pobrać bezpośrednio ze strony www.krbrd.gov.pl.
Aby zaradzić tej chorej sytuacji należy przeprowadzić kontrolę umiejscowienia konkretnych ograniczeń prędkości na określonych odcinkach, gdzie dane ograniczenie jest po prostu bezsensowne. To, że przeważająca ilość dróg całkiem słusznie nakazuje zdjęcie nogi z gazu – nie zaprzeczam. Zwracam jednak uwagę, że występuje wiele swoistych patologii, gdzie bardzo łatwo stracić prawo jazdy, jadąc przy tym w sposób całkowicie cywilizowany.
W listopadzie 2014 roku ukazał się bardzo ciekawy artykuł na stronie Najwyższej Iby Kontroli. NIK skontrolował stan bezpieczeństwa na polskich drogach. Zaraz obok konieczności ograniczenia uprawnień nastawionej na trzepanie kasy straży miejskiej, czy włączenia ITD do Policji w celu skonsolidowania organów dbających o bezpieczeństwo, ważnym wnioskiem jest to, że spora liczba wypadków ma miejsce z powodu złego stanu infrastruktury. To jest prawdziwy problem polskich dróg. Ostre przepisy to nie jedyna metoda poprawy bezpieczeństwa. Tego władza niestety nie zauważa.
Kierowcy w naszym kraju powinni zdjąć nogę z gazu. Ale nie można nie dostrzegać faktu, że możliwość zderzenia z innym pojazdem, czy wypadnięcia z drogi na podziurawionej „ekspresówce” jest większa, niż na autostradzie. W krajach o wysoko rozwiniętej infrastrukturze drogowej wypadków samochodowych jest o wiele mniej. Logika. Gdzie w tym wszystkim znajduje się Polska? Zaraz obok Rumunii.
W 2013 roku „Rzeczpospolita” okrzyknęła polskie autostrady jednymi z najlepszych w Europie. Dobry żarcik. Planowałem wakacje. Aby dotrzeć do miejsca docelowego, będę musiał przejechać autostradą A4. Okazuje się jednak, że w niedługim czasie na paru jej odcinkach planuje się remonty. Stawki za przejazd oczywiście nie zmaleją. Autostrada A2 jest dziś jedną z najdroższych w Europie. 150-kilometrowy odcinek z Konina do Nowego Tomyśla kosztuje łącznie 51 złotych. Dodając do tego fakt występowania długich kolejek przy bramkach poboru opłat (jakże praktycznych) okazuje się, że podróżowanie polskimi autostradami jest po prostu męczące. I nieopłacalne.
Raport NIK zawiera jeszcze więcej ciekawych wniosków. Dla przykładu: blisko 40% policjantów (!) z drogówki nie ukończyło wymaganego specjalistycznego przeszkolenia w zakresie ruchu drogowego. Kursy nieobowiązkowe, podwyższające kwalifikacje funkcjonariuszy jak np. dotyczący obsługi wideorejestorów przeszło raptem 8,5%. Obsługi tachografów cyfrowych – 15%. Co więcej, prawie 1/3 policyjnych samochodów jest zużyta i kwalifikuje się do wymiany. Dramat.
Prawo rzymskie jest fundamentem współczesnego prawa w Europie. Na Twitterze jeden z użytkowników w odpowiedzi na podaną przeze mnie informację dot. ilości ukaranych zabraniem prawa jazdy kierowców, przytoczył cytat prawa rzymskiego: „Dura lex, sed lex” – „Twarde prawo, ale prawo”. Zgoda. Jest jednak inna sentencja, która kwestię zabierania prawka poddaje w wątpliwość – „Ne bis in idem”, czyli „Nie dwa razy w tej samej sprawie”.
Dlatego właśnie eksperci zwracają uwagę, że nowe przepisy są niezgodne z konstytucją. W przypadku przekroczenia prędkości o 50 km/h w „terenie zabudowanym” kierowca zostaje ukarany podwójnie (w tej samej sprawie) – raz odpowiednio wysokim mandatem i punktami karnymi, dwa zabraniem dokumentu uprawniającego do kierowania pojazdami. Nie oceniam słuszności takiej polemiki, ale przez to ustawa wzbudza jeszcze większy sprzeciw. I nie ma w tym nic dziwnego.
Nasz wspaniały kraj, w celu poprawy bezpieczeństwa na drogach, idzie najłatwiejszą, a zarazem najmniej przyjazną obywatelom drogą. Idzie po kasę, wprowadza ograniczenia i kary nie dając kierowcom NIC w zamian. W mediach mówi się o sukcesie wprowadzonej ustawy. Kierowcy jeżdżą wolniej, zmniejszyła się liczba wypadków śmiertelnych. Z tego należy się cieszyć, lecz uważam, że w normalnym państwie kwestię poprawy bezpieczeństwa powinno się rozwiązywać nie tylko poprzez ostre przepisy. Trzeba dawać coś w zamian. I my dostajemy. Szkoda tylko, że kopa w dupę i rosnące opłaty za drogi, których powinno być więcej, by o realnej poprawie bezpieczeństwa i komfortu podróży w ogóle mówić.
Istotnym jest, by zwiększyć wydatki na szkolenia dla policji, która jak ujawnia raport NIK, w wielu sytuacjach nie ma wystarczającej wiedzy do tego, by prawidłowo ocenić dane zdarzenie drogowe. Poza tym, co postuluje wiele środowisk społecznych, ograniczyć uprawnienia straży miejskiej, która (co również ujawnia raport NIK) fotoradary stawia w miejscach nie służących poprawie bezpieczeństwa, a po prostu zarabianiu pieniędzy. Zazwyczaj są one ukryte, co jest niezgodne z prawem.
I na końcu, co jest chyba najtrudniejsze do spełnienia, należy wybudować drogi z prawdziwego zdarzenia. Macie na milionowe w skali kraju premie, macie na nowe fotoradary, macie na podróże po całej Europie i kręcenie lodów, znajdziecie i na nowe autostrady. Tylko trzeba się Wam dobrać do skóry, tak jak i Wy dobieracie się do naszych portfeli.
Krystian Pomorski