Przejdź do treści

Złodziej samochodów 2.0

współczesny złodziej samochodów

Współczesny złodziej samochodów. Choć liczba kradzieży od początku XXI wieku znacznie spadła wciąż nie można powiedzieć, że problem nie istnieje. Najlepsi złodzieje samochodów przygotowani są na każdą ewentualność.

W poniższym tekście zapoznacie się z historią przestępczości samochodowej w Polsce, metodami złodziei, paroma autentycznymi historiami oraz sposobami na zabezpieczenie swojego pojazdu. To, o czym warto wspomnieć na początku to fakt, że złodzieje doskonale dostosowali się do zmieniających się czasów – dziś nie są to byle debile z kawałkiem druta i śrubokrętem w ręku, a informatycy, czy elektrycy. Nie bez powodu mówi się, że Polacy są w tej „branży” najlepsi w Europie.

„Królowie złodziei”

Bez wątpienia najlepszym okresem dla przestępczości samochodowej w Polsce były lata 90-te. To właśnie wtedy powstało najwięcej grup wyspecjalizowanych w kradzieży pojazdów, organy ścigania były mocno skorumpowane, a kapitalizm przyniósł Polakom nowe możliwości, także w sferze motoryzacji. Jeśli jednak mówimy o historii warto wspomnieć lata 70-te i 80-te, kiedy milicja toczyła zacięte boje z niejakim Zdzisławem Najmrodzkim ps. „Saszłyk”. Został on ochrzczony mianem „Króla Złodziei”, albo „Mistrza Ucieczek”.

Najmrodzki wyspecjalizował się w okradaniu sklepów sieci Pewex i kradzieży samochodów; ukradł ponad 100 Polonezów. O dziwo, interesowała go tylko ta marka. W ciągu całej swej „kariery” 29 razy (!) wymykał się pościgom, uciekał z konwojów czy więzienia. Skazany łącznie na 20 lat pozbawienia wolności za ucieczki i na 7 lat za kradzieże, ostatecznie spędził za kratami dekadę. Zginął w 1995 roku, kiedy skradzione przez niego BMW wpadło w poślizg i zderzyło się czołowo z ciężarówką.

Czy „Król Złodziei” w czasach PRL-u miał w tzw. ”wolnej Polsce” godnego następcę? Jeśli chodzi o kradzieże samochodów nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Mowa oczywiście o pochodzącym z Wołomina Robercie R. ps.”Zając”. Ścigany listami gończymi już od późnych lat 90-tych, podobnie jak Najmrodzki, z powodzeniem wymykał się policji. Swego czasu został zatrzymany w związku z pobiciem. Wieziony na przesłuchanie wykorzystał nieuwagę policjantów, po czym wymknął się z zapiętymi kajdankami. Z kolei w 2006 roku „Zając” staranował Volkswagenem Tuaregiem policyjny radiowóz i uciekł. Specjalizował się w kradzieży samochodów produkcji japońskiej, co zajmowało mu dosłownie kilkadziesiąt sekund.

Grupa „Zająca” nie ograniczała się jedynie do kradzieży na terenie Warszawy i okolic – szajka z powodzeniem „sprowadzała” samochody z Niemiec, gdzie na terenie Wielkopolski oraz Wołomina były one rozmontowywane na części lub legalizowane. Podziw budzi system, jaki wypracowali przestępcy: jedna osoba odpowiadała za wyszukiwanie pojazdów do kradzieży w Niemczech, druga je kradła, jeszcze inna przyprowadzała do Polski, a kolejna robiła robotę w tzw.”dziupli”. Robert R. prowadził oficjalnie warsztat samochodowy, świadczący usługi na wysokim poziomie.

Dzięki współpracy z niemiecką policją „Zając” wraz z całą swoją grupą, wpadł definitywnie w 2012 roku – wcześniej wielokrotnie wymykał się wymiarowi sprawiedliwości. Nie sposób zliczyć ilości samochodów, które ukradł. Policjanci podkreślają jednak, że mimo pozbawienia wolności „Zając” nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Sprawa GTR-a i Focusa RS

Choć liczba kradzieży w ostatnich dziesięciu latach gwałtownie zmalała, wciąż udaje się odzyskać zaledwie ok. 30% pojazdów. Ważną rolę w kwestii poszukiwań zaczął odgrywać internet, a w szczególności media społecznościowe. Na Facebooku powstały strony dedykowane dla właścicieli, którzy padli ofiarą złodzieja – można wstawić na nich zdjęcia samochodu oraz opisać sytuację. Jedną z takich stron jest fanpage o nazwie Skradzione Pojazdy„. Przedstawiciel strony opisał obecną sytuację przestępczości samochodowej w ten sposób:

„Statystycznie liczba kradzieży w Polsce maleje, ale właściciele samochodów nie powinni spać spokojnie – szczególnie tych luksusowych. Klimat prawa w Polsce powoduje, że w dziuplach warto mieć auto drogie, sportowe lub młode. Przeklejenie (przeszczep) VINU zajmuje od kilkunastu do kilkudziesięciu godzin i kosztuje ok 5 -15 tysięcy złotych. Takie auto paser legalnie rejestruje na słupa, jest tak przygotowane, że ten nie boi się nawet jechać na serwis do ASO. Dopóki będziemy pozwalać na przywożenie z Niemiec, USA, Francji samochodów spalonych albo po szkodach całkowitych, będziemy tracili auta spod domów. Ogromna część rynku to oczywiście kradzieże na części”.

Internauci są zawsze skorzy do pomocy, a że ich udostępnienia i komentarze dają efekty, najlepiej pokazuje nieprawdopodobna historia pewnego Focusa RS.

Właściciel auta pisze tak: „Rano o 7:50 wychodząc z mieszkania i udając się na parking stwierdziłem, że samochód został skradziony. Powiadomiłem policję i ubezpieczalnię. Mój sąsiad widząc co się dzieje na parkingu zszedł na dół i poinformował mnie, że widział odjeżdżającego Focusa w towarzystwie ciemnego Audi. Modelu nie poznał, w okolicach 2:30 myślał, że to ja nim gdzieś jadę. Postanowiłem dodać informację o kradzieży samochodu na portal Facebook. Rozeszła się w ekspresowym tempie.

Po 2 godzinach miałem 2500 udostępnień i ludzie zaczęli do mnie pisać i dzwonić. Odezwał się także policjant, który oznajmił, że Audi i Focus nie zatrzymali się do kontroli i zaczęli uciekać, było to w okolicach 2:40. Pościg się rozpoczął, ale szybko ich zgubili. Pojechałem złożyć zeznania na policję w Katowicach (…). Ludzie podawali różne informacje.

Po godzinie 12 następuje przełom – dzwoni do mnie człowiek o imieniu Łukasz i mówi, że widział chyba ten samochód zaparkowany w Siemianowicach Śląskich, na parkingu obok szkoły. Potwierdza numery rejestracyjne i w tym czasie kilka osób pisze do mnie, że samochód stoi pod tym samym adresem, który wskazał Łukasz (…). Poprosiłem Łukasza żeby na mnie poczekał. Po dotarciu na miejsce okazało się, że to mój samochód! Miał wyciek z silnika, uszkodzona szybę czołową, rozwalony zamek w drzwiach kierowcy i lekko zerwany zderzak przedni, a także wyrwane gniazdo OBD.

Powiadomiona policja dociera po 40 minutach. Nie pozwalają niczego dotykać i musimy czekać na specjalnych ludzi, którzy pobierają ślady i dowody. Wpada komendant Siemianowic i sobie gratulują, a ja informuję, że samochód znalazł się za pośrednictwem ludzi z Facebooka (…). Szkolny monitoring zostaje sprawdzony i okazuję się, że samochód trafia na parking około 3:40. Towarzyszące mu Audi zabiera kierowcę z mojego samochodu i odjeżdża w nieznanym kierunku.

Dociera w końcu zespół, który dokładnie bada auto – środek został wypsikany Plakiem w celu zatarcia śladów (…)”. Warto wspomnieć o jeszcze jednym fakcie – Łukasz, który powiadomił właściciela o położeniu skradzionego Focusa dowiedział się o nim od swojego kolegi, który przesłał mu ten samochód… na Snapchacie. Po prostu mu się spodobał. Co za historia!

Niestety, zupełnie inaczej zakończyła się głośna kradzież Nissana GT-R. Samochód został sprowadzony jako lekko uszkodzony, dlatego nie było potrzeby jego ubezpieczenia. Właściciel umieścił go na ogrodzonym parkingu. Obok stała w pełni sprawna laweta. Złodzieje pod osłoną nocy wtargnęli na teren parkingu, najpierw włamali się do lawety, a następnie za pomocą wciągarki załadowali sportowego Nissana na najazd. W ten sposób upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu. Rozpoczął się wyścig z czasem.

Właściciel w porozumieniu z policją ustalił kierunek, w jakim udali się przestępcy. Przez kolejne dni zbierano nagrania z monitoringu w wielu miejscowościach – od Bielan, gdzie cała sytuacja miała miejsce, aż po Siedlce. Kiedy prześledzi się trasę ucieczki widać wyraźnie, że „zestaw” zmierzał w stronę Terespola. Niewykluczone, że przekroczył granicę z Białorusią. Współpraca z tamtejszą policją jest w takich sprawach, mówiąc łagodnie, utrudniona. Wydaje się, że zuchwała kradzież zakończyła się sukcesem, a jeśli GT-R rzeczywiście jest na Białorusi, można spisać go na straty. Śledczy nie wykluczają możliwości, że samochód pozostał w Polsce. Wciąż jednak brakuje konkretów.

Jak się kradnie auto?

Istnieje wiele sposobów na kradzież naszych „czterech kółek” i myślę, że możemy podzielić je na dwie kategorie: inwazyjne i nieinwazyjne. Pierwsze z nich to włamanie do pojazdu i uruchomienie go, po uprzednim obejściu zabezpieczeń. Drugie to zwyczajne wykorzystanie naszej naiwności, czy zaufania. Przyjrzyjmy się zatem jak działają złodzieje samochodów.

Jeśli chodzi o metody nieinwazyjne, pierwsza z nich nosi nazwę „na stłuczkę”. Swego czasu było o niej bardzo głośno, a najgorsze jest to, że ciągle działa. Złodziej inicjuje kolizję na przykład zajeżdżając nam drogę. Kiedy uderzamy w jego samochód, zdenerwowani wyskakujemy z auta, aby ocenić szkody. Najczęściej zostawiamy kluczyki w środku – to błąd. Złodziej wykorzysta ten moment i wskoczy do naszego samochodu. Wspólnik ucieknie. Bywa, że do oddania kluczyków, jak i dokumentów przestępcy zmuszają siłą. Warto wspomnieć, że nieco inną „wariacją” metody „na stłuczkę” jest wyłudzenie jak największego odszkodowania od ubezpieczyciela, co jest domeną nie tylko stricte złodziei. Firmy ubezpieczeniowe zgłaszają rokrocznie tysiące takich przypadków.

Kolejne dwa sposoby polegają na wykorzystaniu naszych odruchów. To metoda „na naklejkę” lub „na butelkę”, o czym pisały niedawno internetowe serwisy. Pierwszy z nich to przyklejenie na tylną szybę jakiejś kartki, która zwróci naszą uwagę. Kiedy chcemy wyjechać z miejsca parkingowego dostrzegamy ją i wysiadamy z samochodu, w celu jej usunięcia. To moment, w którym złodziej wyskakuje zza rogu i wsiada do naszego auta. Metoda „na butelkę” działa podobnie – przestępca wkłada plastikową butelkę między koło a nadkole pojazdu. Gdy kierowca rusza słyszy hałas, więc wychodzi zobaczyć co się stało. Warunkiem powodzenia tych metod są oczywiście zostawione w stacyjce kluczyki, dlatego złodziej musi liczyć na dozę szczęścia.

Inną z metod jest kradzież samochodu z wypożyczalni, albo kradzież… samych dokumentów. W pierwszym przypadku najprościej mówiąc, przestępca wyrabia fałszywy dowód osobisty, wypożycza dane auto, a następnie nigdy z nim nie wraca. W międzyczasie zmienia wygląd. To bardzo niebezpieczna metoda, bo kiedy wynajem auta obowiązuje np. przez tydzień, praktycznie nie ma szans na odzyskanie skradzionego pojazdu. W przypadku kradzieży liczą się dla przestępców dwie rzeczy: czas i dyskrecja.

Jeśli chodzi o kradzież samych dokumentów warto wspomnieć o sprawie rozbitej parę lat temu szajki, działającej na terenie Hiszpanii. W ciągu kilku miesięcy za pomocą tej metody ukradli kilkanaście aut. A wyglądało to tak: złodzieje wyszukiwali dwa samochody zgadzające się marką i modelem. Z jednego kradli tylko dokumenty. Z racji tego, że nie pozostawiali żadnych śladów, właściciel myślał, że sam je zgubił, dlatego wyrabiał duplikat. W tym czasie złodzieje kradli taki sam model, przebijali numery, zakładali zgodne z dokumentami tablice i sprzedawali samochód w Niemczech lub Polsce. Dzięki skutecznym działaniom policji proceder został przerwany, a przestępcy aresztowani.

O wiele skuteczniejsze są metody inwazyjne, kiedy wszystko zależy od sprzętu i doświadczenia. Kiedyś, aby ukraść samochód wystarczyło uchylić drzwi i przez uszczelkę kawałkiem druta pociągnąć za zamek. Następnie odpalało się go „na krótko” (poprzez złączenie kabli) i odjeżdżało. Dziś kradzież auta jest nieco bardziej skomplikowana, co nie oznacza, że trudniejsza.

Złodziej, najlepiej pod osłoną nocy, choć zdarzają się przypadki kradzieży w biały dzień, podchodzi do upatrzonego wcześniej auta. Zna wszystkie jego słabe punkty, gdyż miał okazję zapoznać się z danym modelem przy okazji naprawy, lub wypożyczenia. Wkłada rękawiczki. Najpopularniejszą metodą na otworzenie samochodu, bez uruchamiania alarmu, jest zastosowanie tzw.”wyciągarki”. Urządzenie za pomocą specjalnych śrub wyjmuje całą wkładkę – kręci się swego rodzaju wajchą, a już po parunastu sekundach można otworzyć drzwi. Złodziej wsiada do samochodu i robi szybkie rozeznanie w kwestii zastosowanych zabezpieczeń.

Niestety, ale zazwyczaj nie ma tam niczego więcej, poza fabrycznie zamontowanym immobiliserem. Przestępca wyciąga tzw.”odpalarkę”, którą do konkretnych marek można kupić w internecie już za parę tysięcy złotych, łamie kod immo i już po chwili może podrobionym kluczykiem odpalić samochód. Dla pewności włącza zagłuszarkę GPS, aby uniemożliwić śledzenie skradzionego auta. Kradzież zajęła mu około 2-3 minut. Przestępca odjeżdża bezszelestnie, a następnie umieszcza auto kilkanaście/kilkadziesiąt kilometrów dalej w tzw.”dziupli”, czyli garażu, gdzie przechowywane i rozmontowywane są skradzione samochody. Tam jego koledzy w maksymalnie 24 godziny rozbierają auto na części albo dorabiają „lewe papiery”.

Sprawa wygląda inaczej, jeśli dysponujemy tzw.”bezkluczykowym dostępem” do auta. Dzienikarze AutoŚwiat udowodnili jednak, że da się obejść ten mechanizm, przechwytując sygnał wysyłany przez samochód do kluczyka. Wystarczy stanąć w pobliżu danego samochodu. Choć zestaw urządzeń, służących do takiej zabawy sporo kosztuje, bo bagatela 35 000 euro, kradzież dwóch-trzech pojazdów powinna w pełni ten wydatek zrekompensować. Poza tym, znając życie, nie warto łudzić się, że profesjonaliści już dawno nie wymyślili innego, nieznanego nam sposobu na obejście tych zabezpieczeń.

I jeszcze jeden temat, który warto poruszyć. Na aukcjach możemy spotkać ogłoszenia, które prezentują kompletnie rozbite, czy spalone samochody. Ludzie nie znając natury rzeczy piszą w komentarzach, że dla Polaków „wyklepanie tego, to żaden problem”, „Polak potrafi” itp. Nic z tego. Zazwyczaj „klepanie” i naprawa takich samochodów w ogóle się nie opłaca, ale sprzedający w ogłoszeniu dodaje, że posiada wszystkie „papiery” i kluczyk  – złodziej samochodów tylko czeka na takie ogłoszenia.

Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w Polsce zgodnie z przepisami nie jest możliwe ponownie zarejestrowanie samochodu, jeśli pozbawiono go prawa do rejestracji, to powinna włączyć nam się czerwona lampka. Jeśli ktoś sprzedaje kompletne papiery np. do najnowszego Passata jest wielce prawdopodobne, że gdzieś w Polsce, za jakiś czas, ktoś ukradnie dokładnie taki model, a potem po prostu wymieni dokumenty.

Gdzie się kradnie w Polsce?

Mówiąc szczerze: wszędzie. Młodszy aspirant komendy głównej policji, Dawid Marciniak mówi: „W minionym 2015 roku skradziono 13.408 aut. Niezmiennie od wielu lat utrzymuje się „popularność” poszczególnych marek i modeli kradzionych samochodów”. To oczywiście Volkswageny Passaty, Golfy oraz Audi A4. Tak wygląda sytuacja w skali całego kraju. Wyjątkiem pozostaje Warszawa, gdzie złodzieje najchętniej kradną auta produkcji japońskiej – Mazdy, Hondy i Toyoty.

W Polsce działają obecnie dwie najniebezpieczniejsze grupy złodziei – w Siemianowicach Śląskich oraz Wołominie. Tam mają swoje „dziuple”, a kradną głównie w regionie, choć szajka z Siemianowic (10 km. od Katowic) zagląda także do Krakowa. Ze względu na toczące się postępowania policja nie mogła udzielić więcej informacji, co jest w pełni zrozumiałe. Złodzieje z Siemianowic Śląskich kradną wszystko jak leci – zważywszy na położenie wspomnianego wcześniej Focusa, oraz towarzyszące mu Audi, to najprawdopodobniej ich sprawka. Najrzadziej kradną samochody produkcji francuskiej. Moje przypuszczenia niejako potwierdza kolejna historia – dotarłem do człowieka, któremu w zeszłym roku grupa z Siemianowic próbowała ukraść Audi A7 Sportsback.

Złodzieje pod osłoną nocy wymontowali wkładkę, odpalili samochód, ale nie zdołali znaleźć zamontowanego przez właściciela niefabrycznego lokalizatora GPS. Dziwi fakt, że nie włączyli zagłuszarki. Tak czy inaczej, dzięki współpracy z policją oraz człowieka z Centrum Monitoringu, który powiadomił właściciela o nieautoryzowanym uruchomieniu silnika, samochód odnalazł się jeszcze tej samej nocy. W tym przypadku ten sam schemat, co z Focusem RS – nieudana kradzież, porzucenie auta, oraz towarzyszące czarne Audi, najpewniej model A8. Cóż, w pracy nie zawsze wszystko się udaje.

Sporo grup ma swoje siedziby w Wołominie, niedaleko Warszawy – ta miejscowość od zawsze była zagłębiem wszelkiego rodzaju przestępczości. Złodzieje działają na terenie całej stolicy. Kradną nawet w centrum, w biały dzień. W zeszłym roku ich łupem padło ponad 60 najnowszych Mazd model 6! Od momentu włamania do odjechania autem mijało zaledwie kilkadziesiąt sekund. Po nagłośnieniu sprawy przez dziennikarzy, Mazda wprowadziła dodatkowe zabezpieczenie – każdy właściciel ma w kluczyku dodatkowy chip, bez którego nie jest możliwe uruchomienie silnika. Zapewne do czasu.

Złodziej samochodów – Czy istnieje skuteczna metoda ochrony?

Nie ma 100% skutecznej metody na zabezpieczenie samochodu. Sęk w tym, żeby złodziejowi tę kradzież jak najbardziej utrudnić. Oszczędźcie sobie blokadę na kierownicę – złodziej samochodów przepiłuje kierownicę w dwóch miejscach, gdzie znajduje się blokada i odjedzie. Fabryczną blokadę da się złamać mocnym szarpnięciem lub kopniakiem, przynajmniej w kilkuletnich autach, a te kradnie się najczęściej. Nieco więcej czasu potrzeba na usunięcie blokady pedałów, ale to również nie jest problem. Warto zakupić nadajnik GPS i umieścić go w niewidocznym miejscu. Profesjonaliści używają zagłuszarek sygnału, ale życie pokazuje, że nie wszyscy, więc w jakimś stopniu zwiększa to nasze szanse. Istnieje jednak nadajnik innego rodzaju, którego tak łatwo zagłuszyć się nie da.

Chodzi oczywiście o lokalizację radiową.
Jedną z czołowych firm zajmujących się lokalizowaniem pojazdów za pośrednictwem fal radiowych jest firma Gannet Guard System. W niewidocznym miejscu montuje w samochodzie nadajnik radiowy, a bus wyposażony w specjalna antenę w razie potrzeby odbiera sygnał. Lokalizator wyposażony jest w niezależne zasilanie, co bez wątpienia jest kolejnym atutem.

W cięższych przypadkach Gannet do odbioru sygnału wykorzystuje samolot. Jak dotąd firma współpracując z policją odnosi wielkie sukcesy i nic nie wskazuje na to, by złodzieje znaleźli na to sposób. Przede wszystkim brakuje im czasu. Niektórych kierowców odstraszyć może cena: nadajnik i lokalizacja w razie kradzieży to koszt od 1800 złotych. Potem płaci się abonament w wysokości 900 złotych rocznie, choć firma często proponuje rabaty. Jeśli mamy do czynienia z nowym samochodem, za dobre 150 000 złotych, czy to duża kwota? Biorąc pod uwagę skuteczność Gannet Guard System chyba nie.

Dobrym rozwiązaniem w przypadku pojazdów zarówno pozostających na gwarancji, jak i pogwarancyjnych jest ubezpieczenie go od kradzieży. Nie jest to duży wydatek, a w razie zniknięcia naszych „czterech kółek” możemy liczyć na odszkodowanie.

Dla osób z nieco chudszym portfelem również istnieją sprawdzone rozwiązania. Jednym z nich jest blokada skrzyni biegów – dobrą firmą produkującą takowe jest „Niedźwiadek”. Koszt? Maksymalnie 400 złotych. Specjaliści twierdzą, że sforsowanie tego zabezpieczenia tj. przecięcie bolca blokującego dźwignię skrzyni w pozycji „wsteczny” zabierze ok. 20 minut. Z perspektywy złodzieja to bardzo dużo czasu. Jedyną w miarę szybką, ale też hałaśliwą metodą, byłaby kradzież poprzez wciągnięcie samochodu na lawetę bez odpalenia silnika.

Poza tym, w autach pogwarancyjnych warto pokusić się o zamontowanie tzw. „odciny”, zakładanej na pompie paliwa lub zapłonie. Bez wciśnięcia/dotknięcia określonych przycisków nie jest możliwe uruchomienie samochodu. Pamiętajmy jednak, aby oszczędzić sobie montowania przycisku pod kierownicą, bo jest to miejsce zbyt oczywiste.

Krystian Pomorski
Napisz: https://twitter.com/KrychaPomorski

1 komentarz do “Złodziej samochodów 2.0”

  1. W Zgorzelcu zaraz po wiezdze do Polski czatuje na atrakcyjne fury taki lysy osilek w lysy w terenowym Porsche, a kradna dla niego Gruzini poruszajacy sie bialym Seatem na polskich numerach, potem samochód trafia do dziupli.
    Pozdrowienia dla Zgorzeleckiej Policji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.