Przejdź do treści

Toyota Mirai – przyszłość pod znakiem wodoru

Wodorowa rewolucja musiała nadejść. Toyota Mirai zadebiutowała właśnie na europejskich drogach i wydaje się, że już ich nie opuści. Europejczycy, widząc niejako przyszłość motoryzacji, są zachwyceni. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że poczciwe diesle niedługo odejdą na zasłużony odpoczynek, a świat zdominuje elektryczność wytwarzana przez ogniwa wodorowe, a wcześniej napęd hybrydowy. Nie mamy więc do czynienia z pytaniem „czy”, a bardziej- „kiedy”. A poza tym, co na to sporty motorowe?

Europa Zachodnia, mimo umiłowania silników wysokoprężnych, raczej nie będzie miała problemu z przyjęciem technologii wodorowej. Czołowi producenci już od dawna pracują nad jej rozwojem, choć bez porównania z pracami Toyoty, która jest absolutnym prekursorem w dążeniu do uzyskania „czystych spalin”. Jest na tym polu bezkonkurencyjna. Jeśli weźmiemy pod uwagę niedawną aferę z zaniżaniem szkodliwości spalin przez Volkswagena, to wizerunkowo wygląda to nieco groteskowo.

Wszyscy zachwycają się Mirai, ale mało kto zwraca uwagę, jak bardzo jest to odległa melodia przyszłości – przynajmniej jeśli chodzi o polski rynek. W Niemczech bez VAT-u Mirai będzie kosztować ok. 66 000 euro. W przeliczeniu na złotówki, to jakieś 350 000 złotych. Tego, jak wielki jest to problem, chyba podkreślać nie muszę.

Drugi to oczywista oczywistość – brak stacji, na których moglibyśmy tankować ogniwa. Instytut Transportu Samochodowego zapewnia, że pierwsze powstaną już za kilkanaście miesięcy. Gonimy pod tym względem Niemcy (cóż za niespodzianka), bo u nich technologia wodorowa działa już w pełnym tego słowa znaczeniu, choć może nie w samochodach cywilnych. W Hamburgu istnieje przecież największa na świecie flota autobusów napędzanych ogniwami. W samym mieście znajdują się cztery stacje ładowania.

Zaledwie parę dni temu Toyota Mirai po raz pierwszy pojawiła się w Polsce. Jeździła po ulicach Warszawy, wzbudzając powszechne zainteresowanie. Faktycznie, samochód wygląda „inaczej” niż to, co widzimy na co dzień, ale bez przesady. Ktoś powiedział, że Mirai wygląda jak „statek kosmiczny”. Poważnie? To chyba nie widział przyszłości w wersji Mercedesa, która mówiąc szczerze, zupełnie mnie nie przekonuje (patrz model F015).

Mirai, jakkolwiek by jej nie postrzegać, jest krokiem milowym w rozwoju motoryzacji. Dużo więcej ropy nie znajdziemy, a wykorzystywać ją będziemy do ważniejszych celów, niż napędzanie czterech kółek – i mówię to jako zapalony fan silników wysokoprężnych. Przyszłość w takim wydaniu mi odpowiada, a powiedziałbym wprost, że czekam na więcej.

To, jak wyglądać będą sporty motorowe, czy chociażby zwykłe spotkanie „driftowych” zapaleńców, gdzieś za granicami miasta, to już zupełnie osobna kwestia. Wodór będzie fajny, jako paliwo dla samochodów cywilnych, ale nie widzę go jako alternatywy dla tych, którzy silnika lubią posłuchać i poczuć charakterystyczny zapach benzyny.

Z drugiej strony, czas biegnie szybko i nowe technologie zastępują stare. To nieubłagane prawo świata, także motoryzacji. Być może za jakieś trzydzieści lat gatunek homo sapiens lubiących strzał ze sprzęgła i tył-napęd wymrze, a pałeczkę po nich przejmie wychowane na wodorze pokolenie, które tamtego klimatu już nigdy nie zazna. Bo i po co? Sporty motorowe mogą przecież wyglądać zupełnie inaczej.

Jeśli przyszłość ma wyglądać tak, jak Toyota Mirai to w porządku. Na przestrzeni lat zapewne wiele się jeszcze zmieni. Design nadwozia, środka, sama technologia wodorowa. Dziś BMW twierdzi, że ogniwa będą w stanie wytrzymać ok. 5000 godzin roboczych, co odpowiada ok. 250 000 przejechanym kilometrom.

Jeśliby zmniejszyć cenę i przeprowadzić się do Belgii, to brzmi całkiem nieźle! Tak przynajmniej widzę wodór na ten moment.

A poza tym, jestem zachwycony.

Krystian Pomorski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.