Inżynierowie firmy Hennessey nie raz zadziwili swoim szaleństwem. Tym razem wzięli na warsztat amerykańskiego muscle cara. Jaki jest tego efekt? Oto on: Hennessey Exorcist.
Już sama nazwa Exorcist (ang. Egzorcysta) zdradza, że mamy do czynienia z nieprzeciętnym samochodem. Egzorcysta bazuje na najnowszym Chevrolecie Camaro ZL1. Seryjnie pod jego maską znajduje się krwiożercze V8 o pojemności 6,2 l. Generuje ono 640 koni mechanicznych i 868 Nm. W modelu podrasowanym przez inżynierów Hennessey’a mocy jest nieco więcej…
Sercem modelu Hennessey Exorcist jest silnik ze standardowego Camaro, jednak uległ gruntownej modyfikacji. Zmieniona została między innymi turbosprężarka, intercooler, zastosowano nowe wałki rozrządu, głowice cylindra, wydajniejszy system indukcyjny i wiele, wiele innych. Dzięki temu moc wzrosła z 640 KM do równych 1000. Maksymalny moment obrotowy wynosi teraz 1310 Nm!
Ta ogromna moc przenoszona jest na tylne koła za pośrednictwem sześciostopniowego manualu lub alternatywnie – 10-stopniowej skrzyni automatycznej. Hennessey twierdzi, że Exorcist osiąga pierwszą „setkę” w czasie nieprzekraczającym 3 sekund. Prędkość maksymalna nie została podana. Można jednak założyć, że Egzorcysta bez większego problemu złamie barierę 320 km/h.
Hennessey Exorcist pokonuje ¼ mili w niecałe 10 sekund, a to imponujący wynik. Konkurenten nowego projektu od Hennessey’a będzie przede wszystkim Dodge Challanger Hellcat, a także nadchodzący Challenger Demon.
W USA będzie można zamawiać Egzorcystę bezpośrednio u dealerów Chevroleta. Natomiast osoby, która posiadają już standardowe Camaro ZL1 mają możliwość oddać swój samochód do firmy Hennessey, która wprowadzi modyfikacje, zmieniające ich auto w prawdziwego potwora.
Źródło: hennesseyperformance.com
Maciej Dreszer pierwszy Polak w NASCAR! (więcej…)
Nowa seria artykułów na mototrends.pl – wybieramy top10 najlepszych zdjęć w miesiącu, podesłanych na profil Car Spotting Polska na Facebooku. (więcej…)
Chyba zgodzicie się ze mną, że absolutnie niemożliwe jest wskazać jeden, i tylko jeden, samochód marzeń. W moim przypadku jest ich kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt. Regularnie zadają mi jednak pytania co tak naprawdę lubię. Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta – Pony Cars. Ale po kolei.
Napisałem kiedyś tekst na temat tego, że jestem całym sercem za rozwojem hybryd. Dlaczego? To mniejsze koszta serwisu niż w „normalnym” współczesnym samochodzie, wyposażonym w filtry DPF, zawór EGR, koła dwumasowe i szereg innych debilizmów, które na pewno się zepsują. Nie będę za tym tęsknił. A poza tym, to więcej paliwa do mojego V8, które na pewno kiedyś sobie kupię. I tyle mnie interesuje.
A co tak naprawdę mi się podoba? Całkiem niedawno przyjechał do nas znajomy, który jest dumnym posiadaczem absolutnie wyjątkowego Dodge’a: 1970 Hemi Challengera. Kolega z TVN Turbo śmiał się, że Pony Cars podobają się „do pierwszego zakrętu” i zgodziłbym się, gdyby nie to, że tymi samochodami po prostu nie jeździ się zbyt szybko. Nimi się delektuje.
Jasne, że znacząco różnią się konstrukcją, właściwościami jezdnymi i osiągami od współczesnych samochodów, ale wiemy dobrze, że nie o to w tym chodzi. Obejrzałem Challengera z uwagą. Facet włożył w tę furę prawie 200 000 złotych. Jak widać – szczęśliwi kasy nie liczą. Efekt jest jednak nieprawdopodobny – Dodge jest w perfekcyjnym stanie i nie pamiętam ani jednej osoby, która nie odwróciła za nim wzroku, kiedy powoli sunął ulicą.
Kiedyś nie widziałem świata poza Mustangiem i choć doceniałem wszystkie Pony Cars, to Mustang był gdzieś na piedestale. Dziś – sam nie wiem dlaczego. Może dlatego, że to właśnie Mustang jest prekursorem samochodów tego typu? I przez lata nie miał sobie równych zarówno pod względem osiągów, jak i designu? Być może. Dodge urzekł mnie jednak na tyle, że obiecałem sobie, że nie będę ich już stawiał wyżej lub niżej, bo to bez sensu. Raz, że nie ma ich tak dużo, a dwa, że w sumie widziałbym w swoim garażu wszystkie.
A wiecie w ogóle skąd określenie „Pony Cars”? Po raz pierwszy użył go Dennis Shattuck, który był w tamtym czasie redaktorem magazynu Car Life. Pony – kucyk, a Mustang – dziki koń. Wszystko łączy się w logiczną całość. To właśnie Ford Mustang wyznaczył w segmencie Pony Cars standardy i zarezerwował sobie prawo do bycia punktem odniesienia. Imponowała także lista wyposażenia dodatkowego. W latach 60-tych za dopłatą mogliście mieć Mustanga ze wspomaganiem kierownicy, radioodtwarzaczem i klimatyzacją.
General Motors nie pozostało dłużne – w roku 1967 wypuściło na rynek mocnego konkurenta, czyli Chevroleta Camaro. Dziennikarze zapytali wtedy przedstawiciela Chevroleta „Czym jest Camaro?„. Odpowiedział: „To takie małe, złośliwe zwierzę, które zjada Mustangi„. Tak zaczęła się wielka rywalizacja o serca i portfele, głównie młodszych, klientów, która trwała w najlepsze mniej więcej do połowy lat 70-tych.
Lata 70-te to stopniowy spadek zainteresowania Pony Cars. Dlaczego? Kryzys paliwowy. Pieprzona ekologia. Kwestie bezpieczeństwa. Ludzie zgłupieli i zaczęli kupować samochody kompaktowe. W 1974 zakończyła się produkcja takich legend jak Challenger, Barracuda i Javelin. Mercoury Cougar stał się bardziej luksusową wersją Thunderbirda. Co do „Thundera” to jeśli dobrze pamiętam, jeden z egzemplarzy tego wspaniałego samochodu trafił w ręce ojca Sashy Grey. A ojciec Sashy Grey był z zawodu mechanikiem. Potraktujcie to jako ciekawostkę.
Choć w 2005 roku przywrócono produkcję Mustanga, a następnie Camaro oraz Challengera, to „Pony Cars” będą kojarzyć mi się do końca życia jedynie ze wspaniałymi konstrukcjami lat 60-tych i 70-tych. Te samochody mają w sobie magię, niespotykaną już w dzisiejszych zdezelowanych i nastawionych na ekologię czasach. Wyjątkowości Pony Cars nadaje także fakt, że te auta nie były produkowane długo – w zasadzie dekadę. Jest ich zatem naprawdę niewiele.
Czy mógłbym jeździć odrestaurowanym Dodgem czy Mustangiem na co dzień? Raczej nie. Mam za duży szacunek do tych samochodów. To byłby na pewno weekendowóz. Widzę to tak: moje wielkie, bulgoczące V8, zachód słońca i ja, który jadę gdzieś bez martwienia się o to, czy moja podróż nie zakończy się na pierwszym zakręcie.
Krystian Pomorski
Holden Ute SS – Australijski rynek motoryzacyjny jest stosunkowo mały. Jednak koncern General Motors oraz Ford i tak produkują modele samochodów, które dedykowane są wyłącznie Australijczykom. Najpopularniejszymi autami tego kontynentu są sedany z mocnymi silnikami i stworzone na ich bazie niskie pick-up’y, których nabywcami stają się farmerzy, ale nie tylko… (więcej…)